14'szczęśliwa rodzina'

734 51 182
                                    

Jak byłem dzieckiem i chciałem zrobić coś, czego nie powinienem, a mama mnie wtedy przyłapała, wpadała w okropny szał i krzyczała tak długo, aż nie zacząłem płakać. Wtedy budziła się jakby ze swojego letargu i do jednej ręki brała butelkę wódki, a drugą przyciągała mnie do siebie i mocno przytulała. Chociaż śmierdziała okropnie, a jej uścisk był trochę zbyt mocny, pozwalałem jej na to, bo tak bardzo zawsze byłem spragniony jakiejkolwiek uwagi i namiastki miłości, że gotowy byłem zaakceptować wszystko, co akurat miała mi do zaoferowania. Mówiła wtedy, że nie chciała nigdy krzyczeć i mnie krzywdzić, tylko nie pozostawiałem jej wyboru, bo byłem niegrzeczny. Zalewała się wtedy łzami i w kółko powtarzała, że to nie ona była złą matką, tylko ja byłem złym dzieckiem.

Nigdy mnie nie chciała i ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Zawsze powtarzała, kiedy była pod wpływem amfetaminy, czy innych świństw, że nawet nie pamiętała czyim dzieckiem byłem, bo zawsze była nie do końca świadoma, kiedy uprawiała z kimś seks. Będąc ośmioletnim dzieckiem, nie za bardzo rozumiałem, co do mnie mówiła i co miała na myśli. Były to rzeczy zarezerwowane tylko dla dorosłych, nie było więc nic dziwnego, że nic nie pojmowałem, a jedyne czego mogłem się domyślić z tych ciągłych tyrad matki, to fakt, iż nie kochała mnie tak, jak matki innych dzieci ze szkoły.

Przez długi czas nie potrafiłem tego zrozumieć, dlaczego tak było, co ja jej kiedykolwiek zrobiłem, iż nie była w stanie dać mi tak podstawowej rzeczy, jaką była troska i miłość. Nawet po jej śmierci, przebywając w sierocińcu, ciągle zadawałem sobie to pytanie, a to jak również traktowali mnie tam wszyscy, sprawiło, że zacząłem myśleć, iż może to nie w mojej matce był problem i w innych ludziach, a we mnie. Byłem gotowy znieść wszystko, każde wyzwiska, bicie mnie, wyśmiewanie i poniżanie , aby na końcu dostać tylko mikroskopijną część czyjejś dobroci. Każdy kto to widział, wiedział, że byłem żałosny i cokolwiek by mi nie zrobił, ja zawsze będę pokornie wracać i wręcz błagać o uwagę. Dlatego zawsze tyle osób mnie wykorzystywało, a ja im na to pozwalałem.

Nawet ostatnie trzy miesiące terapii, chociaż pomogły mi zrozumieć, że tak naprawdę nie byłem niczemu winien, a jedynie ofiarą złych ludzi, to i tak do końca nie wyrzuciły ze mnie tego gorzkiego przekonania, że wciąż byłem tym samym chłopcem, który nawet jak dostanie w twarz, nadstawi pokornie drugi policzek. Może po latach katowania mnie i okropnego traktowania, przyzwyczaiłem się do tego, a ciągłe przeświadczenie, że przecież na to zasługiwałem, nie pozwoliło mi już nigdy normalnie żyć. I chociaż nie byłem już dzieckiem, a krzywda jaka została mi wyrządzona nie była moją winą, a tylko i wyłącznie moich oprawców, to przecież teraz byłem dorosłym człowiekiem, a w dalszym ciągu pozwalałem na to, aby inni mnie wykorzystywali, dla swoich dziwnych celów i pobudek.

Chociaż zarzekałem się wcześniej, że już więcej nie pójdę z panem Drakiem na żadną mszę do kościoła, to oczywiście to zrobiłem, bo moja silna wola była na tyle mała, iż nie potrafiłem powiedzieć nie. Nie tylko ze względu na to, iż ciepłe spojrzenie mężczyzny wręcz całkowicie mnie roztapiało, ale też dlatego, że chciałem za każdym razem usłyszeć, jaki ten był ze mnie dumny i jak bardzo sprawiałem mu radość naszymi wspólnymi spotkaniami. Za długo byłem sam, oraz za krótko doznałem miłości jako dziecko, ponieważ moja matka chyba bardziej kochała narkotyki i alkohol, niż mnie. Kiedy w końcu wszechświat zesłał mi kogoś, kto autentycznie się o mnie troszczył i o mnie dbał, nie chciałem tego stracić i byłem w stanie zrobić naprawdę wiele, aby zatrzymać go w swoim życiu.

Po trzeciej wizycie w kościele przestałem aż tak źle się czuć, nie miałem już żadnych fizycznych i psychicznych dolegliwości, a początki ataków paniki praktycznie ustąpiły. Zacząłem coraz częściej wsłuchiwać się w to, co mówił ksiądz na kazaniach i chociaż najczęściej się z tym nie zgadzałem i byłem bardzo sceptyczny, to ponownie zacząłem odnajdywać komfort, zarówno w tym miejscu, jak i w obrzędach, które kiedyś codziennie gościły w moim życiu. Wciąż byłem niewierzący i nie sądziłem, abym kiedykolwiek powrócił do wiary, kiedy Bóg którego kiedyś tak kochałem i pokładałem w nim całą nadzieję, zostawił mnie kompletnie samego w najbardziej strasznych momentach życia. Było jednak w tym wszystkim coś, czego mi brakowało. Może było to poczucie wspólnoty i jedności, albo fakt tego, że przed ołtarzem czułem się niezwykle lekko, jakbym przez krótki moment w ciągu dnia mógł zapomnieć o wszystkim i po prostu śpiewać piękne pieśni religijne, albo patrzeć na te wszystkie rzeźby i obrazy, które były piękne, jednak przepełnione swego rodzaju bólem. Czułem spokój, którego od dawna nie zaznałem, zarówno mając chaos w sobie, jak i na zewnątrz.

Nepenthe | boyxboyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz