21'niebezpieczne zapewnienia'

811 46 151
                                    

tw: napaść, grożenie bronią

Życie nigdy nie było łatwe i skonstruowane w taki sposób, że wszystko magicznie się w nim naprawiało, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Niestety rzeczywistością nie rządziła nadnaturalna siła, ani żaden Bóg, w co wierzyłem przez długie lata. Wszystkie zdarzenia, jakie wydarzyły się na przestrzeni lat, były moją zasługą, innych ludzi, albo zwykłego przypadku. Coś się zdarzyło i już. Nie było w tym żadnego głębszego i wspanialszego przekazu, którego tak namiętnie zawsze szukałem, aby móc chociaż trochę pocieszyć się tym, iż moje cierpienie i smutek były po coś, że to wszystko musiało coś znaczyć. Nikt nie lubi przecież cierpieć, tym bardziej wiedząc, że to wszystko było na nic.

Za dużo zawsze przesiadywałem w świecie fikcyjnym, uciekałem w literaturę, filmy, seriale, gdzie rzeczywistość była idealnie skonstruowana – każdy żył po coś, a każde wydarzenie, miało swój szczytny i podniosły cel. Żyłem w tej bańce bardzo długi czas, sam ostatecznie wierząc, że prawdziwe życie musiało przecież być takie same, bo po co byłby w takim razie sens istnienia. Dlatego zawsze doszukiwałem się nawet w najbardziej przykrych sytuacjach jakiegoś znaczenia, a swoje wewnętrzne stany, podnosiłem do rangi kształtowania charakteru. Siostry zawsze powtarzały, że Bóg dał nam to życie, abyśmy odkryli swoją własną drogę i przydali się jakoś swoją egzystencją. Szukałem jej więc praktycznie cały czas, nieustannie błądząc, potykając się i ostatecznie upadając i przegrywając. Zawsze jednak podnosiłem się, bo musiałem, ale z tyłu głowy miałem jedną i bardzo naiwną myśl – że kiedyś w końcu doczekam się swojego szczęśliwego zakończenia.

Jednak życie nie było moją ulubioną powieścią romantyczną, gdzie para zakochanych, po wielu przeciwnościach losu, w końcu żyje ze sobą długo i szczęśliwie, a powieść się kończy. W prawdziwym życiu nie było w ogóle żadnego zakończenia – trzeba żyć dalej i poradzić sobie z dalszymi problemami. Myślałem, że jak tylko sytuacja pomiędzy mną a Nicholasem się rozwiąże, to wszystko będzie dobrze i jakoś się ułoży, a wtedy ten nierealny i wręcz sakralny cel zostanie osiągnięty. Coś takiego jednak się nie wydarzyło, wciąż czułem się tak, jakbym kompletnie nie wiedział co robił i dalej tylko błądził, nie przybliżając się do własnego spełnienia ani trochę.

Całe życie myślałem, że to właśnie miłość była nadrzędną wartością w życiu każdego człowieka, a nauki chrześcijańskie jasno przedstawiły sprawę – jeśli spotkasz tą właściwą osobę, to ona sprawi, że niczego więcej nie będzie ci potrzeba. I dopiero wtedy, ale tylko wtedy, będziesz spełniony i kompletny. Właśnie to było według kościoła celem, do którego każdy powinien dążyć, aby był szczęśliwy. Siostry mówiły, że brak miłości niszczył człowieka i prawie zawsze zamieniał go w złego. Jednak dopiero teraz, kiedy doświadczyłem prawdziwej miłości i wszystkich jej aspektów, zrozumiałem, że wcale tak nie było. Miłość była piękna, ale potrafiła tak samo krzywdzić, jak uszczęśliwiać. Była słodka niczym miód, ale z drugiej strony kwaśna niczym cytryna i również potrafiła sprawić, że ktoś się zmieniał nie do poznania. Zawsze myślałem, że jak w końcu ktoś obdarzyłby mnie jakimś szczerymi i pięknymi uczuciami, niczego więcej bym nie potrzebował i przestałbym być nieszczęśliwy. I chociaż w końcu poczułem się lepiej, to jednak moja krucha miłość, wcale mnie nie naprawiła. Wciąż byłem tak samo złamany jak wcześniej.

Minął już tydzień odkąd wróciłem do pracy, prosząc jednak Nicholasa o czas do namysłu, a jemu chociaż się to nie podobało, to dał mi go. Kiedy starałem się ogarnąć bałagan jaki zrobił mężczyzna, zarówno ten w jego gabinecie, sypialni, jak i w pracy, ten posłusznie czekał, dając mi bezpieczną przestrzeń. Nie wiedziałem dlaczego tak bardzo utrzymywałem z nim dystans, skoro niczego tak bardzo nie pragnąłem, jak jego bliskości. Cały czas jednak się bałem, a mój niepokój był czasami tak silny, że miałem ochotę krzyczeć z frustracji. Pragnąłem tego wszystkiego od tak dawna, od momentu uświadomienia sobie moich uczuć względem niego, a teraz, kiedy w końcu miałem Nicholasa, wcale nie czułem się lżej. Czasami czułem się nawet gorzej, jakby na moją klatkę piersiową został położony mi jakiś bliżej nieokreślony ciężar. To nie tak, że nie chciałem tego, wręcz przeciwnie, właśnie tego zawsze pragnąłem – miłości. Jednak strach przed tym, że wszystko znowu by się posypało na malutkie kawałeczki, był ode mnie silniejszy. Lęk przed ponownym porzuceniem i złamanym sercem, tak bardzo czasami mnie paraliżował, że skutecznie powstrzymywał mnie od szczęścia. Już wolałem być nieszczęśliwy, ale bezpieczny, niż zaznać tych wszystkich pięknych uczuć, a później bezpowrotnie to wszystko stracić. Może Ethan miał rację i za dużo komfortu i pocieszenia odnajdywałem w smutku.

Nepenthe | boyxboyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz