tw: zażywanie narkotyków
Kiedy myślałem o swoim życiu, rzadko kiedy byłem z niego zadowolony, albo raczej z tego, że na większość rzeczy nie miałem najzwyczajniej wpływu. Wiedziałem, że na coś tak naturalnego jak śmierć nikt nie mógł nic poradzić, no chyba, że sam bym kogoś zabił. Jednak począwszy od śmierci mojej matki, właśnie od tamtego momentu, zawsze miałem jakieś dziwne uczucie, że wtedy to się wszystko zaczęło. Może był to po prostu ciąg nieporozumień i zbiegów okoliczności, że moje życie było ciągłą porażką i nic nigdy nie wychodziło tak, jakbym tego pragnął. W pewnym momencie, to nieustanne cierpienie i niekończące się problemy przestały być dla mnie czymś normalnym i nie mogłem tego pojąć w sposób racjonalny. Zacząłem sądzić, że moim życiem rządziło coś, lub ktoś, kto za bardzo lubił się nade mną znęcać i testować moje granice. Może było to zbyt fantazyjne myślenie, a ja zawsze potrzebowałem jakiegoś powodu do zrozumienia tego co się działo, ale w końcu uświadomiłem sobie, że jedynym wyjściem z tej sytuacji, będzie walka i obrona, chociaż sam nie wiedziałem przed czym.
Prawie zawsze czułem się tak, jakbym był pod wodą, a moje usta były pełne płynu, dlatego nigdy do końca nie potrafiłem wypowiedzieć niektórych słów i zdań, a zwłaszcza w sytuacjach, kiedy naprawdę powinienem to zrobić. Kiedy chłopacy z sierocińca mnie bili i poniżali, a siostry nigdy nie brały na poważnie moich wytłumaczeń, wtedy zdałem sobie sprawę, że moje słowa nie miały tak naprawdę żadnej mocy sprawczej. Co z tego, że wypowiedziałem coś na głos, skoro nikt tak naprawdę mnie nie słyszał, a nawet był na mnie zły, że odważyłem się wypowiedzieć prawdę. Jednak najstraszniejsze momenty były wtedy, kiedy przychodził przełożony. Dopiero w jego towarzystwie nauczyłem się tego, co to był prawdziwy strach, a wszystkie wcześniejsze rzeczy wydawały mi się doprawdy śmieszne, w porównaniu z tym, co się działo, kiedy on był w pobliżu.
Nigdy nie miałem na nic wpływu, a kiedy w końcu nadszedł ten moment, że przeszła mi faza smutku i bezradności, zacząłem w końcu robić cokolwiek, żeby odzyskać chociaż minimalną władzę nad sobą i swoim życiem. W końcu było ono moje i nikt nie miał mi prawa tego odebrać. Była to nieustanna walka, bo ciągle przechodziłem jakieś próby, które na nowo chciały mi wszystko odebrać, a ja czułem się w takich momentach tak, jakbym zakładał na swoją głowa koronę króla błaznów i powoli się roztapiał, wtapiając w podłogę, a każdy mógł po mnie deptać.
Zawsze chodziło mi jedynie o władzę i kontrolę. Nigdy nie chciałem jej mieć nad innymi, nie taki miałem cel, najważniejsze było dla mnie to, żeby samemu jej nie stracić. Musiałem mieć zawsze jakiś plan do każdej sytuacji, a najlepiej kilka wariantów, w razie gdyby coś nie wyszło. Nienawidziłem wręcz, kiedy zostawałem całkiem sam z pustką w głowie, w sytuacji kompletnie mi nieznanej, bo zawsze przypominało mi to czasy, w których tej kontroli nie miałem. Czasami kiedy za długo się bałem, to uczucie było na tyle wyżerające i po prostu męczące, że czułem, iż coś bardzo niedobrego się zbliżało. Nie martwiłem się jednak o innych, albo że to coś mi się przytrafi, tylko że sam mógłbym stać się zagrożeniem. Bałem się rzeczy, które mogłem zrobić, kiedy byłbym postawiony w sytuacji bez wyjścia.
Kiedy za długo tkwiłem w jednym miejscu, zwłaszcza w pułapce własnego umysłu, a we mnie była jedynie pustka i zrezygnowanie, zawsze po tym stanie przychodziło coś gwałtownego. Jakby cały ten czas kumulowała się we mnie jakaś ogromna moc, prawie jak wrząca lawa przed erupcją wulkanu i wystarczył tylko mały zapalnik, żebym wybuchnął. Wiedziałem jednak, że nie mogłem dopuścić do czegoś takiego, bo wtedy wydarzyłyby by się straszne rzeczy, a ja przekroczyłbym granicę.
Kiedyś odwiedziłem jedną z sióstr, rok po opuszczeniu sierocińca, a kiedy ta mnie zobaczyła, stwierdziła ze smutkiem, że się zmieniłem i kiedyś byłem lepszy, wręcz idealnym dzieckiem. Nie chciałem jej wtedy mówić, że moja perfekcja i uległość były czymś, co wszyscy wokół mi narzucili, a ja wcale nie chciałem taki być. Nikt nigdy nie wiedział, ile tak naprawdę zła było w mojej głowie, a wręcz tak paskudnych myśli, że jeśli ktokolwiek by się dowiedział, na pewno ksiądz wysłałby mnie na egzorcyzmy. Chodziłem do wielu lekarzy, sądząc, że naprawdę opętał mnie jakiś demon i to on przejął nade mną kontrolę, jednak okazało się, że to nie żaden wyimaginowany potwor we mnie siedział, tylko ja sam nim byłem. Czasami wręcz trudno mi się oddychało z tą świadomością, ale jeszcze trudniej było pokonać to uczucie, kiedy wręcz czułem fizyczną potrzebę, aby uwolnić z siebie pewne rzeczy i pozwolić mojemu wewnętrznemu potworowi się nakarmić.
CZYTASZ
Nepenthe | boyxboy
RomanceLouis Dark nigdy nie przepadał za ludźmi posiadającymi zbyt dużą władzę, bo nie wiadomo było co się można po nich spodziewać. Chyba, że problemów. Kiedy zostaje zatrudniony jako asystent światowej sławy modela, nie potrafi pojąć jak do tego w ogóle...