12'duchy przeszłości'

813 51 184
                                    

tw: wzmianki o nękaniu, ale nic poważniejszego

Zawsze zastanawiałem się, czy było do możliwe, aby zapomnieć o swojej przeszłości. Odkąd tylko opuściłem ściany zimnego i rozpadającego się sierocińca, zostawiając tam zarówno ludzi, którzy zrobili mi same złe rzeczy, jak i pewną wersję samego siebie, nie chciałem już nigdy wracać wspomnieniami do tego, co tam się wydarzyło. Zachowywałem się tak, jakby ten dość długi okres życiowy, nigdy nie się nie wydarzył, a był jedynie snem, bardzo złym snem, wręcz koszmarem, z którego ciężko było mi się obudzić. Kiedy w końcu się obudziłem, robiłem wszystko, aby o tym nie myśleć i zostawić te wszystkie mroczne cienie tam, gdzie powinny być, czyli w przeszłości.

Było to ciężkie na początku, bo mój zdradziecki umysł zawsze mimowolnie przypominał sobie o pewnych wydarzeniach w najbardziej przypadkowych sytuacjach. Czy to kiedy byłem na kolejnej rozmowie o prace, w trakcie sprzątania mieszkania, a najczęściej przed snem, kiedy jak na złość chciałem w spokoju zasnąć i po prostu odpocząć, niczym nie nękany. Zawsze jednak budziłem się nad ranem zlany potem, z kolejnego niekończącego się koszmaru, kiedy to siostry zamykały mnie w ciemnej piwnicy za karę, albo chłopacy z ośrodka zanurzali moją twarz pod wodą, testując wytrzymałość mojego ciała. Wszystko jednak było w porządku, bo wmawiałem sobie, że właśnie tym to było, zwykłym koszmarem i niczym innym. Lepiej było mi przetrwać w całkowicie nowym życiu, kiedy myślałem sobie, że narodziłem się dopiero w wieku osiemnastu lat, niczego jeszcze nie przeżyłem i miałem całkowicie czystą kartę.

Wypierałem z siebie pobyt w sierocińcu i to co było przed nim, jak jeszcze żyła mama, tak długo i wręcz zaciekle, codziennie staczając ze sobą wewnętrzną walkę, iż prawie mi się to udało. Były momenty, kiedy naprawdę czułem się jak nowo narodzony, miałem jaśniejszy umysł, pełen nadziei na to, że coś lepszego w końcu mnie spotka. Przecież byłem młody, dopiero zaczynałem swoje życie i miałem mnóstwo możliwości, aby cokolwiek osiągnąć. Mogłem pozwolić sobie na popełnianie błędów, ponieważ dopiero zaczynałem swoje życie jako całkowicie niezależny człowiek, nie kontrolowany już więcej przez nikogo. W końcu mogłem być sam dla siebie Bogiem, a nie powierzać życie nieistniejącemu bytu, który to przez tyle lat mnie wręcz zwodził, a na końcu i tak pozostawił kompletnie samego. Świadomość tego była trudna, wręcz rozdzierająca, ale ostatecznie cieszyłem się, że w końcu mogłem być wolny.

Nie chciałem być ciągle nękany przez własne demony i duchy przeszłości, więc wypierałem ich istnienie, chowając własne uczucia głęboko w sobie, aż w końcu stałem się taki, jaki zawsze chciałem być. Twardy jak skała, zimny jak kamień, jednocześnie biały jak diament, ale w środku czarny jak węgiel. Myślałem, że jeśli wykreuję sobie taką właśnie osobowość, nie potrzebując nikogo i niczego, ciągle myśląc racjonalnie i wręcz sceptycznie, nie dopuszczając do siebie nikogo, nigdy nie spotkałoby mnie coś takiego, jak kiedyś. Czułem się jedynie bezpieczny wtedy, kiedy wszystkie wcześniejsze traumy, głęboko zakopałem w czeluściach umysłu. Nieustannie jednak bałem się, wręcz panicznie, co by się ewentualnie mogło wydarzyć, kiedy to wszystko w końcu by ze mnie wyszło, niczym zapowiadana apokalipsa według ewangelii świętego Jana.

Czytali ją akurat na kazaniu, w poprzednią niedzielę, na którą to obiecałem panu Drake'u, że z nim pójdę. Cała ta sytuacja była dokładnie taka, jak ją przewidziałem. Poszliśmy do bazyliki, która była niedaleko rezydencji Nicholasa, jednak na tyle daleko, że mogłem czuć się bezpiecznie, że ten nie odkryje gdzie poszedłem. Całe wnętrze było niezwykle piękne, pełne przepychu i tej wręcz boskiej gracji, którą to charakteryzowały się miejsca kultu. Nie mogłem jednak skupić się na wystroju, cudownych obrazach i rzeźbach, obleczonych w najróżniejsze klejnoty od wiernych, ani nawet na pieśniach i niesamowitej grze organisty, na której tylko i wyłącznie chciałem się skupić. Od razu kiedy przestąpiłem próg tego budynku, uderzyły we mnie tak silne emocje i zapomniane wręcz uczucia, że miałem ochotę od razy stamtąd wybiec i nigdy nie wracać. Starałem się dzielnie trzymać, ze względu na ojca Nicholasa, który z zaangażowaniem słuchał każdego słowa padającego z ust księdza i śpiewał każdą pieśń religijną naprawdę ładnym barytonem.

Nepenthe | boyxboyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz