1974–1976
Jednego razu zobaczyłem Krzyśka z odłamkiem szkła, kiedy pewnym krokiem szedł do merdającego ogonem Burka. Stanąłem jak słup przy oknie, obserwując sytuację. Byłem pewny, że dzieciak szedł na kolejne łowy ślimaków, lecz ten zatrzymał się przy psie. Zerwałem się z miejsca i wybiegłem na podwórko, gdy Krzysiek jednym sprawnym ruchem odciął Burkowi końcówkę puchatego ogona. Na całe szczęście nie narobił psu bidy, bo nie naruszył kości. Wrzasnąłem na Krzyśka, chwytając go mocno za kark. Mówiłem, że nie wolno tego robić ani Burkowi, ani domowemu ptactwu, a o krowach nie wspomnę. Przeprosił miękkim głosem i uświadomił, że nie zrobiłby krzywdy psu, tylko chciał po prostu mieć kawałek jego sierści.
Zdawało mi się, że ten dzieciak niczym już nie zaskoczy. Zastanawiałem się czasem, czy to on wpadał na te głupie pomysły, czy jego koledzy, z którymi się trzymał, bo w jego wieku też miałem dziwnych kolegów.
Kolejnymi razami nie przynosił do domu tylko ślimaków, ale brał też dżdżownice, gąsienice, potem przeszedł na motyle, pająki i końcowo zaczął interesować się myszami czy gołębiami. Ostatnią tę kategorię zwierząt przynosił do domu martwą, więc nie wiedziałem, czy znajdował te zwierzyny zdechłe, czy jednak je zabijał. Kiedy przyniósł ledwo zipiącego lisa, moja cierpliwość znowu się skończyła. Ostry wrzask skończył się w raz z tym, kiedy to Krzysiek podniósł na mnie głos i dodatkowo rzucił mięsem. Popatrzyłem na niego otępiały, spod byka i ściągnąłem pas. Chłopak, widząc, to rozpłakał się i zaczął przede mną uciekać. Goniłem go po całym domu, a po kilku minutach, zziajany, straciłem ochotę na karanie go, a sam uciekł do pokoju i przesiedział tam cały wieczór. Nigdy za to nie przeprosił ani ja go nie przeprosiłem. Nigdy też już w naszym domu nie pojawiła się martwa zwierzyna.
W szkole zaczęły się problemy. Uczył się świetnie, więc co do tego, to ani ja, ani jego wychowawczyni, ani nauczycielki nie miały problemy. Chłopak siedział nad książkami tylko po to, by odrobić zadania domowe, ale żeby się uczyć? Nigdy. Problem stanowiły bójki z kolegami, które rzekomo oni zaczynali. Raz, na wywiadówce, zaczepiła mnie jedna z matek i poprosiła o zastanowienie się nad tym, czy mój Krzysiek powinien przebywać wśród dzieci, bo jest małym tyranem. Wyśmiałem ją.
Coraz częściej, kiedy przychodził ze szkoły z siniakiem na kolanie czy uszkodzoną skronią, pytałem:
– Co tym razem?
– Nic. – Prychnął Krzysiek, kładąc plecak na krześle.
– Wstyd mi za ciebie. Nawet bronić przestałeś się umieć. Umyj ręce, zjemy obiad.
Opowiem wam o jednym przypadku, który zdarzył się tylko raz i którego bardzo się wstydzę. Przysięgam wam, że już nigdy nie doszło do czegoś podobnego. No więc w okresie wakacji, jakoś co kilka dni, niebo nawiedzały chmury burzowe. Letnie dni były tak gorące, że nikt już nie narzekał na te burze. Jednej nocy grzmociło i to nieźle, aż chałupa się trzęsła. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy Krzysiek przywędrował do mojego pokoju i spytał, czy może spać ze mną, bo się boi. No nie spałem, bo moja dłoń tkwiła w bokserkach. Byłbym wyrodnym ojcem (jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego słowa), gdybym kazał Krzyśkowi wyjść z pokoju, jeszcze w trakcie burzy. Położył się na łóżku i obrócił tyłem do mnie. Byłem w takim stanie, że nie potrafiłem przestać, choć starałem się nie wykonywać żadnych gwałtowniejszych ruchów. Odkryłem nawet kołdrę z ciała, aby nie szeleścić materiałem. Obudził się albo w ogóle nie spał, gdy usłyszał mój zduszony jęk.
– Co robisz, tato? – zapytał zaspanym głosem.
– Brzuch sobie trochę masowałem, bo boli mnie, wiesz? Pójdę się wody napić, może przestanie – odpowiedziałem, wstając z łóżka.
CZYTASZ
Chcieliśmy tylko dorosnąć
Mystery / ThrillerHistoria pięciorga polskich nastolatków zamieszkałych w małej zapomnianej wiosce. Po morderstwie jednej z koleżanek postanawiają rozwiązać zagadkę kryminalną i odkryć tożsamość tego, który od ponad czterdziestu lat, po wielu przestępstwach, nie zost...