12

58 5 5
                                    

2010

O dwudziestej wsiedliśmy do samochodu Łukasza. Położyłam plecak na tylnych siedzeniach i zapięłam pas. Chłopak podczas odpalania silnika posłał mi złośliwy uśmieszek, który był wstępem do gwałtownego wbicia gazu. Zatrzymał się potem nagle i zaśmiał.

– Naprawdę chcesz mieć zwrócone leczo na szybie, kierownicy, schowku, siedzeniach oraz na swoich ciuchach? – Uniosłam brew wyzywająco.

– Chcę. – Rozczochrał mi loki i ruszył spokojnie autem. – Ale przyznaj. To było prawie jak jazda na nieujeżdżonym koniu.

– Nigdy nie jeździłam na nieujeżdżonym koniu.

– Kolejnym razem poproszę znajomego, aby na takiego cię posadził i od razu wyrobisz sobie zdanie.

– Albo nowe zęby. – Parsknęłam. – Gdzie my tak w ogóle jedziemy? Niech zgadnę – wtrąciłam mu szybko. – Jedziemy za miasto do jakiejś małej wioski, w której są pobudowane same nowe i bogate chaty, co?

Uniósł kącik ust.

– Dobra jesteś.

– Och, wiem, Bugajski. – Zarzuciłam teatralnie włosami, dźgając go palcem w bok. – Najlepsza.

– Podziel się swoim przepisem na tak niskie ego. – Zaśmiał się donośnie.

Dojechaliśmy na domówkę po dwudziestu minutach. Bylibyśmy prędzej, ale kompletnie zapomnieliśmy, że tego wieczoru przez nasze miasteczko przejeżdżało jakieś dwieście rowerów w ramach akcji charytatywnej na rzecz dodatkowej ochrony płazów. Musieliśmy wybrać dłuższą drogę (niekoniecznie też asfaltową), więc trafiły nam się same dziury, na których podskakiwaliśmy jak ja ostatnio podczas kłusu w siodle. Bugajski wzdychał z niecierpliwości. Po zaparkowaniu wzdłuż odpowiedniej posesji odetchnął.

– Poczekaj... – powiedziałam, tuż przed tym, nim zaczął wychodzić z auta. – To będzie głupie pytanie, ale jak mam się zachować, kiedy podejdzie do ciebie twoja... koleżanka. Mam pójść na drugi koniec domu, żeby wam nie przeszkadzać? – spytałam złośliwie.

– Najlepiej, to wyjdź z domu i nie wracaj, dopóki do ciebie nie zadzwonię – fuknął, strzelając mi palcami w ucho.

Skomentowałam tę odpowiedź śmiechem.

Zabrałam ze sobą tylko telefon, który wylądował w tylnej kieszeni spodni. Cieniowana czerwona kostka brukowa zaprowadziła nas pod drzwi wejściowe. Prawie całe małe podwórko zagracone były młodymi drzewami i bujnymi iglakami. Kiedy czekaliśmy, jak ktoś otworzy nam drzwi, zerknęłam na Łukasza, co jednocześnie sprawiło uśmiech na mojej twarzy. Chłopak zauważył moje skanowanie, bo uniósł brew, a zanim się odezwał, w drzwiach stanął znajomy Bugajskiego. Zdawało mi się, że był on na boisku na imprezie.

– Takie domówki zawsze kojarzą mi się z amerykańskimi filmami dla nastolatków, ale tutaj jest o wiele spokojniej – mruknęłam do Bugajskiego, który przytaknął na moją informację.

W domu znajdowało się z dziesięć osób. Głównie byli to znajomi Łukasza, z którymi chodził do szkoły. Praktycznie wszyscy siedzieli w ogromnym salonie wpatrzeni w plazmę, na której pojawiały się słowa przeróżnych piosenek. Na niskiej ławie piętrzyły się różne przekąski oraz plastikowe kubeczki wypełnione napojami. Wsłuchałam się w lecącą piosenkę (chyba Britney Spears) i wpatrzyłam w jedną z dziewczyn, która trzymała różowy mikrofon i śpiewała razem z innymi osobami.

Niektórzy odwrócili się w naszą stronę i przywitali kiwnięciem głowy lub podaniem ręki. Nigdy nie byłam mistrzynią w zapamiętywaniu imion, więc mogłam mieć mały kłopot. Od razu zaproponowano nam coś do picia, dlatego gospodarz tego domu, Baron, (nie miałam zielonego pojęcia, czy to imię, czy ksywka) pokazał nam dłonią kuchnię. Zauważyłam, że do teraz nie odezwałam się prawie słowem. Oby to się zmieniło.

Chcieliśmy tylko dorosnąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz