25

60 4 1
                                    


1981

Wróćmy już do aktualnego roku, osiemdziesiątego pierwszego. Jak mówiłem, albo i nie, kończyła się impreza z okazji moich trzydziestotrzyletnich urodzin. Marzyłem tylko o tym, aby położyć się spać. Mimo wszystko zerkałem kątem oka na najmłodszą parę kręcącą się po parkiecie. Krzysiek z blondwłosą Laurą uśmiechali się do siebie od ucha do ucha i wariowali do muzyki granej na żywo. Piosenki śpiewała ta sama rudowłosa kobieta, co kiedyś na weselu jednego młodego małżeństwa. Ta kobieta była niemalże jak wino: im starsza tym lepsza. Pod koniec zabawy podeszła do mnie na boso i wyszeptała, żebyśmy spotkali się za pięć minut z tyłu za świetlicą. Skorzystałem z propozycji jak głupi.

Dwa dni później Krzysiek przyszedł wieczorem do salonu, w którym oglądałem telewizję. Spuściłem wzrok z ekranu, gdzie leciało Jak rozpętałem drugą wojnę światową.

– Mam pytanie, tylko się nie złość – wypalił, miętoląc za plecami swoje palce.

Zmarszczyłem czoło.

– Dlaczego miałbym się złościć?

– Bo często się złościsz, tato. – Wzruszył ramionami. – Chodzi o to, że chciałbym, żeby jutro na obiad przyszła Laura...

Jego blade policzki zrobiły się niemalże buraczane. Uśmiechnąłem się, bo skoro na chłopaka działało same imię dziewczyny, to na serio coś to znaczyło.

– Obiad będzie o czternastej. Będą pierogi. Niech się nie spóźni, bo nie toleruję spóźnialskich. Będzie mogła zostać... do której będzie chciała – rzekłem, powracając z powrotem do oglądania. – Idź nakarm króliki.

W końcu bliżej poznam tę Laurę.

***

Skubana nie spóźniła się ani minutę. Przyszła nawet prędzej. Przywitała się ze mną kulturalnie i zdjęła ze stóp buty, czym bardzo mi zaplusowała. Pewnie Krzysiek jej o tym powiedział, ale liczyło się tu i teraz.

Obserwowałem ją prawie przez cały posiłek. W ciągu dziesięciu minut wywnioskowałem, że była z niej pilna i grzeczna dziewczyna. Odpowiadała na pytania tylko wtedy, gdy nie miała pełnych ust, a o dokładkę zapytała nieśmiało.

– Dobrze się uczysz w szkole? – spytałem trochę surowo, trochę przyjaźnie.

– Tak, proszę pana. Najlepiej idzie mi z matematyki.

Krzysiek uniósł kącik ust.

– To idealnie. Krzysiu jest słaby z matematyki. Prosiłeś koleżankę o pomoc? – zwróciłem się do zaczerwienionego chłopca.

– Czasami.

– To dobrze. Trzeba sobie pomagać. Lauro, to wy mieszkacie u nas na końcu wsi? Mamy tutaj tyle domów, że człowiek się gubi z wszystkimi rodzinami.

– Tak, przed lasem. Przyjechałam rowerem przez łąki, bo jest o wiele bliżej.

– To dobrze. Trzeba sobie ułatwiać życie. Czy ja znam twoich rodziców?

– Nie wiem, proszę pana. Tata jest rolnikiem, a mama nie pracuje.

– Ładnie. No dobra. Idźcie już. Krzysiu, pokaż Laurze nasze króliki.

Krzysiek i Laura zniknęli na podwórzu, a potem poszli gdzieś z grupką innych dzieci. Całe szczęście te pokolenia nie lubiły przesiadywać w domu, tylko hasały na podwórkach i trzepakach przez całe dnie i wieczory. Miałem nadzieję, że szybko rozwijająca się technologia nie zabierze przyszłym pokoleniom dzieciństwa.

Chcieliśmy tylko dorosnąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz