37

40 3 1
                                    

2010

0 DNI DO

Obudziłam się po siedmiu godzinach głębokiego snu. Przeciągnąwszy się, zerknęłam w stronę Bugajskiego. Był strasznie ciepły, dlatego przywarłam do jego pleców, obejmując go w pasie. Chłopak przebudził się i przykrył swoją dłonią moją dłoń.

– Która godzina? – zapytał z chrypą w głosie, której pozbył się po chrząknięciu.

– Ósma nad ranem.

– I ty mnie o tej godzinie budzisz? – jęknął.

– Żartuję... – Zaśmiałam się pod nosem. – Jest przed jedenastą. Czuję się, jakbym wychlała wczoraj litr wódki. Dawno nie byłam taka skacowana...

Bugajski obrócił się do mnie przodem i przytulił, głaszcząc po plecach.

– Nie musimy jeszcze wstawać – szepnął. – Mam nadzieję, że plama z twojej sukienki zejdzie bez problemu. Chciałbym ciebie jeszcze w niej zobaczyć...

– Zejdzie – odparłam szybko. – Już ci mówiłam, że ciotka Żaneta do nas przyjechała. Zna tyle trików, że nic nie jest jej straszne. Jak byłam dzieckiem, upieprzyłam białą sukienkę czereśniami. Coś poczarowała i sukienka była z powrotem biała.

Przytaknął z rozbawieniem.

– Dobrze spałaś? Gdy pomyślę, że i dzisiaj zawalimy nockę...

– Oj, marudzisz. Niczego nie musimy zawalać. Jeżeli nie będziesz miał ochoty przyjechać na festyn, to...

Nie dokończyłam, bo Bugajski zajął moje usta krótkim i niespodziewanym pocałunkiem.

– Nie mów tak. Dobrze wiesz, że przyjadę, zwłaszcza że idziesz ze mną na młota – szepnął, podgryzając lekko moją dolną wargę.

Falę leniwych całusów przerwała wchodząca do pokoju mama Bugajskiego. Obydwoje przestraszyliśmy się nagłego naciśnięcia klamki, bo odkąd się obudziłam, nie słyszałam żadnych kroków. Starałam się powstrzymać głupkowaty uśmiech na twarzy.

– Jezu, przepraszam. – Zatrzymała się gwałtownie. – Myślałam, że was już nie ma. Przepraszam, skarby. – Zostawiła małą kupkę wyprasowanych ciuchów i zaczęła wychodzić. Gdy była już za drzwiami, zawróciła, wsadzając głowę do pokoju. – Wstawajcie. Zrobię wam zaraz jajecznicę i ciepłą herbatę.

– Gdyby byłaby to moja matka, to, Jezu... – Zaśmiałam się pod nosem chwilę później, a Bugajski zawtórował.

Nie chciało nam się, ale żeby nie robić przykrości mamie Łukasza, zeszliśmy do kuchni. Chłopak prawie przysnął przy stole, czekając na jajecznicę, dlatego trąciłam go lekko w głowę. Spojrzał na mnie spod byka.

– Trzepnął cię ktoś kiedyś?

Pokazałam mu język, gdy jego mama była odwrócona do nas tyłem.

– Jak ty się do Nastii odzywasz? – wystartowała jego matka nagle, przez co zaczęłam się śmiać.

– My się tylko przekomarzamy – odpowiedziałam, uśmiechając się do Bugajskiego.

Poklepał moje kolano pod stołem.

– Mam taką nadzieję – odparła, podając nam talerze z jedzeniem. – Chcecie mi może jeszcze coś powiedzieć? – Wyprostowała się, kładąc dłonie na biodrach.

Na jej twarzy kwitł wesoły uśmieszek.

Ta kobieta wiedziała już, co się kręci. Gdyby nie weszła Bugajskiemu do pokoju i gdyby nie zobaczyła nas w objęciach, możliwe, że nie podejrzewałaby pewnej sprawy.

Chcieliśmy tylko dorosnąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz