28

43 5 1
                                    

2010

Wyjazd na rowery był dobrym pomysłem. Słońce wygrzało nam ramiona jak cholera, a na dodatek nie posmarowałyśmy się kremem z filtrem. Co jakiś czas zabolało mnie kolano, ale bawiłam się dobrze. Krótka wycieczka pozwoliła na chwilę relaksu od dzisiejszych wydarzeń. Kiedy dojechałyśmy na stawy, zrobiłyśmy chwilę przerwy i usiadłyśmy na tej samej ławce, na której rozmawiałam z matką Marysi. Zawiesiłam się nad barierką, wpatrując się w dal, a matka skorzystała z ładnej pogody i zaczęła robić zdjęcia ptaków. Zawołała raz moje imię, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że i mnie robi zdjęcie. Prawdopodobnie zasłoniłabym twarz lub jęknęłabym na głos, żeby nie robiła mi fotek, zwłaszcza że jej telefon był trupem i miał słaby aparat. Dzisiaj uśmiechnęłam się szeroko, a gdy pokazała mi zdjęcie, nawet mi się ono spodobało. Wyglądałam uroczo.

Nieco dalej zamówiłyśmy zapiekanki, które pożarłyśmy w kilka minut. Po wszystkim wróciłyśmy zmęczone do domu i kiedy padłam na łóżku, obudziłam się niecałe pół godziny przed ponownym spotkaniem z przyjaciółmi. Najchętniej, to zostałabym w domu, bo nie miałam na nic ochoty. Na pocieszenie zjadłam całego pączka z marmoladą. Był trochę suchy, ale dodał energii na wyprawę do domu Zbira.

Tuż przed wyciągnięciem roweru wysunęłam z kieszenie telefon, przeczekałam parę sekund i wysłałam Bugajskiemu jednego SMS–a:

Ja: Dlaczego położyłeś na moim parapecie floksa?

Odchrząknęłam, a następnie wsiadłam na rower i popędziłam do domu Zbira. Musiałam wyrzucić z siebie emocje związane ze zdjęciem, na którym... no właśnie. Pędziłam tak szybko, że na zakręcie ledwo co wyrobiłam. Gdyby nie dopisałoby mi szczęście, przeleciałabym przez rów i zatrzymałabym się na betonowym ogrodzeniu.

Byłoby bardzo miło z roztrzaskanym nosem i brakiem zębów.

Dojechałam do Zbira parę minut przed czasem. Gdy weszłam do jego domu jak do siebie, zdjęłam buty i wpadłam do pokoju Błażeja. Ten zerwał się z łóżka jak oparzony.

– Ale mnie przestraszyłaś! Ja pierdolę, ty rudzielcu.

Po przywitaniu mnie czułymi słówkami przytulił mnie tak mocno jak nigdy. Dosłownie wtulił się we mnie jak dziecko. Jak już kiedyś wspominałam, średnio lubiłam się przytulać, pewnie przez to, że większość mojego życia matka była do mnie chłodno nastawiona i nie lubiła okazywać czułości, ale tolerowałam przytulasy z przyjaciółmi. Zwłaszcza z Heleną i Zbirem. No komu nie spodobałby się mocny przytulas od niższego o głowę przyjaciela, który traktował cię lepiej niż własna matka?

– Jak ciotka? – zapytałam, trąc mocno łysą głowę Zbira.

– A daj spokój. Narobiła nam tylko strachu. – Odczepił się ode mnie i usiadł na skraju łóżka. – Wydaje mi się, ale to tak delikatnie, że specjalnie doprowadziła się do tego stanu, żebyśmy przyjechali. Mówiła ostatnio, że czuje się samotna.

– Nie rozumiem, dlaczego z wami nie mieszka.

– Mój dziadek sto razy wypominał jej, że mogłaby się do nas przeprowadzić. Każdy wybrałby wieś od miasta. Nie wiem, o co jej chodzi. Chyba musiałbym pojechać do niej sam i zrobić sobie poważną pogawędkę.

– Zwłaszcza że masz na nią duży wpływ... – dodałam z uśmiechem.

Chwilę później do pokoju wpadł Julek i Felek, który niósł na plecach roześmianą Helenę. Dobrze było ich widzieć w dobrych humorach. Od razu, kiedy przytuliłam Helenę, ta zapytała się mi do ucha, czy wszystko gra. Odpowiedziałam skinięciem głowy.

Chcieliśmy tylko dorosnąćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz