202. SORRY IF I'VE CAUSED ANY PAIN

17 4 0
                                    

Od wyjścia ze szpitala nie widziałem się z Jimmy'm. Właściwie to nikt się z nim nie widział.Zniknął. Przepadł na dwa długie miesiące. Barby wspomniała, że raz skontaktował się zWilliamem, ale z nami... Z rodziną nie miał odwagi. Nikt z resztą na niego nie czekał. Wszyscymieli w pamięci to, jak dotkliwie mnie pobił. A ja miałem z tego powodu wyrzuty sumienia...Wszyscy wiedzieli, że mnie pobił, ale nikt nie wiedział za co. Myśleli, że to była następna z naszych kłótnia o Polę.To im pasowało do całokształtu. Pokłócił się ze mną o nią, po walce kogutów wylądowałemw szpitalu, Poli sumienie nie pozwoliło być kością niezgody między braćmi, więc wyjechała.Jakie to było proste... Nie pomagałem im w wymyśleniu tego, ale jestem pewien, że takiewłaśnie wytłumaczenie przyjęli. Raz zapytałem Williama, czy Pola mówiła mu o tym, conaprawdę wydarzyło się tamtej nocy. Zaprzeczył jakoby miał cokolwiek wiedzieć. Wierzyłemmu. Nie miałem absolutnie żadnego powodu, by mu nie ufać. No... Może oprócz jednego. 

Barby nie odzywała się do mnie od czasu wyjazdu Poli.Do Niemiec wróciliśmy bardzo szybko. Nikt nie widział sprzeciwów, by rzucić się w wir pracy.Nawet ja. A może ja w szczególności. Często łapałem się na tym, że jestem nieobecny. Że niemam już kontroli nad wszystkim i wszystkimi. Potrzebowałem wyręczać się Patricią. To onawróciła do ustalania terminów, koncertów, wywiadów, spotkań... Ja byłem pochłoniętywspominaniem przeszłości i planowaniem przyszłości. Coraz bardziej odklejony od realiówdnia codziennego. Na Angelo spadła rola starszego brata. Bywały dni, gdy musiał miprzypominać, że dzwonię do niej po raz dziesiąty w ciągu pół godziny, a jej telefon jest nieaktywny od dwóch długich miesięcy. Nie wierzyłem statystykom. 

Tym razem doKolonii przenieśliśmy się wszyscy. Było więc prawie rodzinnie. Kathy chciała mieć przy sobieSean'a i Vincenta. Pewnie widząc u mnie powikłania nieszczęśliwej miłości, postanowiłazrobić wszystko, by ratować swoje małżeństwo. Taty nie zostawilibyśmy samego w Irlandii,więc przekonaliśmy go do tego, że będzie nam potrzebny w Kolonii. Kira na powróttowarzyszyła swojemu młodemu-dorosłemu ukochanemu, a na całym tym układzienajbardziej straciła Barby. Chciałem jej pomóc, chciałem do niej dotrzeć. Być z nią w tychchwilach, gdy została rozłączona z Will'em. To ona mnie odtrącała. Za każdym razem, gdypróbowałem odnowić relacje, jakie przecież zawsze nas łączyły. 

Któregoś leniwego porankadoznałem olśnienia. Nie było to może nic przyjemnego. W jednym z kanałów muzycznych wTV nadawali właśnie jakiś program plotkarski. Oglądałem ze znudzenia. Mieliśmy akuratprzerwę. Zaczęli mówić o Kelly Family. A właściwie nie o wszystkich, tylko o Jimmy'm i Poli.Pokazali nawet ich zdjęcie w hotelu, w jakim zatrzymaliśmy się wtedy, gdy się z nimiminąłem. Podejrzenie miałem oczywiście jedno. Lisa. Nie mniej jednak nie czułem złości.Byłem szczęśliwy jak dziecko, że ją widzę. On ubrany w kurtkę skórzaną, a ona w krótkichszortach. Jak z całkowicie innego świata. Zawołałem Angelo, zaraz za nim przyszedł jeszczeJohn, Maite i Kira. Wszyscy zapatrzyli się w odbiornik. Słuchali z zaciekawieniem tego, comieli do powiedzenia na ich temat. Nic ciekawego. Nawet jeśli Lisa zrobiła i udostępniła tezdjęcia mediom, to nie wyjawiła prawdy. Nie powiedzieli kim naprawdę była Pola. Mówionoo niej jako o tajemniczej towarzyszce Jima, być może nowej współpracownicy zespołu. Samespekulacje, żadnych niby-potwierdzonych informacji. Od tego momentu nie mogłemprzestać myśleć o tym, że musze ją zobaczyć. Choćby nawet w przelocie, choćby tylko nachwilę... Spakowałem się któregoś wieczoru, powiedziałem Angelo o tym, że wybieram się nakrótko do Polski i najzwyczajniej wyszedłem z hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Niezatrzymywał mnie, życzył powodzenia. 

W Polsce byłem po kilku godzinach. Postanowiłem lecieć samolotem. Byle by jak najszybciejznaleźć się na miejscu. Na znajomą ulicę zajechałem wczesnym rankiem. Wyszedłem ztaksówki i obszedłem dookoła dom, z którym miałem tak wiele wspaniałych wspomnień. Niewierzyłem, że jestem tak blisko niej. Zastanawiałem się, co jej powiem. Jak zacznę... Czybędzie chciała ze mną rozmawiać. Musiała chcieć. W końcu przyjechałem z tak daleka... Niewidzieliśmy się dwa miesiące. Miałem nadzieję, że emocje trochę już opadły. Że inaczej namnie spojrzy. Miałem nadzieję, że to jest ta szansa.Nie chciałem jak wariat budzić wszystkich domowników o tak wczesnej porze. Stałem więcpo drugiej stronie ulicy. Wpatrzony w okna jej salonu. Liczyłem na to, że pojawi się w nichjakiś ruch. Dookoła było pusto. Żadnych ludzi. Dzień był wietrzny i pochmurny. Zanosiło sięna srogą ulewę. Pogoda nie była w stanie ostudzić mojego zapału. Byłem gotowy czekać tamna zimnie choćby i kilka kolejnych godzin. Zdziwiłem się widząc, że na rogu jej trawnikastanął jakiś chłopak. Czyżby na nią czekał? Tak... Wyglądał zdecydowanie tak, jakby był tam zkimś umówiony. Dwukrotnie spojrzał w stronę drzwi wejściowych. Miałem już do niegopodejść, gdy spłoszyło mnie dwóch mężczyzn ubranych w pikowane, czarne kurtki z kapturem. Zmierzali szybkim krokiem w jego stronę. Zanim stanęli naprzeciw niego, rozejrzelisię dookoła. Dostrzegli mnie, ale nie zareagowali w żaden sposób. Zbliżyli się do niego, podalirękę i jeden z nich krzyknął: 

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz