227. AGAIN AND AGAIN

16 2 0
                                    

Z perspektywy czasu tamten poranek był nie tylko coraz bardziej odległy. Zaczynało mi się wydawać, że on się po prostu nigdy nie wydarzył. Ani on, ani żadne wydarzenie, które doprowadziło nas wtedy do tamtego miejsca. Na początku jeszcze łudziłam się, że któregoś wieczoru zadzwoni. Zapyta, co u nas słychać, jak się czuje staruszka... Ale on nie dzwonił. Ani do mnie, ani do Williama, ani nawet do pani Mary. Zaginął. I choć wiedziałam, że William cały czas utrzymuje kontakt z Barby, a i sama do niej i Kiry często dzwoniłam, to nigdy nie miałam odwagi zapytać ich o Patricka. Oni sami z siebie też o nim nie mówili. Czasami wydawało mi się, że to dobrze, a czasami zastanawiałam się nad tym, co może być powodem takiej zmowy milczenia. Przeczuwałam najgorsze. Nie mówili o nim, bo nie chcieli mnie zmartwić. I pewnie wydawało im się, że zmartwiłabym się słysząc, że u niego wszystko w porządku i że sobie radzi... A ja czasem naprawdę chciałam właśnie to usłyszeć. Starałam się o nim zapomnieć. Im bardziej o tym myślałam, tym gorzej mi szło. W końcu więc postanowiłam iść na żywioł.

Wspominać go i płakać, gdy przyszła na to ochota, ale przy okazji wykorzystać czas najlepiej i najpełniej jak się tylko da. W ten sposób w pubie staruszki zapracowałam na kursy na prawo jazdy. Zrobiłam je oczywiście w Irlandii, a miesiąc potem kupiłam sobie pierwsze auto. Nic specjalnego, ale droga do Doolin jeszcze bardziej się skróciła. Byłam mobilna, więc mogłam robić co chcę i kiedy chcę, czułam się bardziej wolna i niezależna. Moje stosunki z Willem nieco się popsuły. Za to, o dziwo, bliską mi osobą stała się Caroline. Zabawne, jak to wszystko może się szybko zmienić. Często u mnie nocowała, często we trzy z Evanną robiłyśmy sobie wycieczki do miasta, chodziłyśmy po knajpach, na zakupy... Kupiłyśmy sobie nawet rowery i jeździłyśmy na nich, gdy na wyspę zawitały pierwsze letnie dni. 

Na jednej z takich wycieczek poznałam Owena... Nie zaczęlibyśmy ze sobą rozmawiać, gdyby nie fakt, że wydawał mi się znajomy. Leżałyśmy właśnie z dziewczynami na kocu, z wyciągniętymi ku słońcu twarzami, gdy on ze swoimi kumplami siedzieli nieopodal, głośno z czegoś się śmiejąc. To był pierwszy raz, kiedy ze sobą rozmawialiśmy. Mieliśmy wiele okazji już wcześniej, bo jak się okazało, Owen był kilkukrotnie w naszym pubie. Mówił, że od razu mnie rozpoznał. Niektórzy widocznie mają doskonałą pamięć. Owen... On... Okazał się być studentem medycyny. Szybko więc doszliśmy do wniosku, że mamy wiele wspólnych tematów. Rok ode mnie starszy, wysoki, szczupły brunet, robił wrażenie na dziewczynach. Wypytywałam go o wszystko, co się dało. Czy ciężko jest dostać się na uczelnię, co powinnam umieć, czy z czegoś trzeba się przygotować, jakie dokumenty są wymagane. Bardzo mi pomógł. Któregoś dnia umówiliśmy się pod uczelnią, zabrał mnie do środka, oprowadził. Pokazał, gdzie mają wykłady, zaznajomił z programem. Byłam oczarowana i dowiedziałam się wtedy wszystkiego, co potrzebowałam, aby w październiku spróbować rozpocząć studia. Musiałam jeszcze jedynie przygotować się do egzaminów. A z tym nie było już tak łatwo. Owen pożyczył mi co prawda swoje pomoce dydaktyczne, ale było ich aż nadto. Nie wiedziałam, od czego zacząć i gdyby nie on, z pewnością nie zaczęłabym w ogóle. Mobilizował mnie do nauki. Z początku przyjeżdżał do pubu. Godzinę przed otwarciem. Przysiadywaliśmy przy którymś z wolnych stolików, gdy dziewczyny przygotowywały wszystko do przyjęcia pierwszych gości. Podkładał mi pod nos kolejne księgi i zaznaczał kolorowymi karteczkami, co będzie wymagane, co mniej wymagane, a czym mogłabym pozytywnie zaskoczyć egzaminatorów. Szybko okazało się, że jego rady i wskazówki są bardziej przydatne niż się tego spodziewałam i w któryś lipcowy, piątkowy wieczór zaprosiłam go do siebie na niedzielne przedpołudnie. 

Przyjechał punktualnie. Co było oczywiście pierwszym zaskoczeniem. Następnym był bukiet kwiatów, które ze sobą przywiózł. Misternie ułożone, równo przycięte, opryskane brokatem... Wyglądały przepięknie, ale jakoś tak... Sztucznie. Przypomniał mi się Paddy. I zmizerniałe kwiaty, jakie przywiózł mi w ramach przeprosin pewnego grudniowego poranka. Nie gnęb się... – szybko naprowadziłam się z powrotem na właściwe tory – To już przeszłość... Tego dnia nie chciałam tracić czasu. Pokazałam mu domek, w którym mieszkałam. Podobało mu się, choć sama tak naprawdę nie wiem czemu. Niewiele się w środku zmieniło od momentu jego jedynego remontu. Niewiele rzeczy przybyło, nic nie ubyło... Ogródek trochę zmarniał... Ale nie miałam kiedy i z kim nad nim pracować. Uczyliśmy się właśnie w kuchni, gdy ktoś zajechał pod dom. Chwilę potem rozległo się pukanie do drzwi. Przeprosiłam zaskoczonego Owena i pobiegłam otworzyć. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz