207. IT'S NOT EASY TO LET IT GO

31 4 4
                                    

Wybiegłam z domu. Byle jak najdalej, byle go nie widzieć. Wiedziałam, że to pomyłka, że niepowinnam była nigdy więcej tu wracać. Jaka ja byłam głupia, jaka naiwna... Obiecałam sobie nie płakać. Każda uroniona łza była by konsekwencją mojej nierozwagi. Trzeba mi było wyjść,gdy tylko zrozumiałam, że i on tu jest. Zostałam niszcząc w ten sposób obojgu nam urodziny. 

- Pola! Poczekaj! – usłyszałam jego głos za sobą. Odwróciłam się. Tak, to naprawdę on. Biegłza mną. Czyżby? Czyżby po tym wszystkim chciał ze mną rozmawiać? Teraz? W środku nocy?Miał już szansę. Wielokrotnie... Zbliżył się do mnie, przyjrzał uważnie i zapytał... – Czemu tegonie zrobiłaś? 

- nie muszę ci chyba tłumaczyć... – chciałam się odwrócić i odejść dalej, ale zatrzymał mniejego ironiczny śmiech. 

Na powrót na niego spojrzałam nie rozumiejąc przyczyny jego reakcji.Czekałam na jakieś wytłumaczenie, a takiego jakie mi zaserwował, w ogóle się niespodziewałam. 

- nie chcesz mi chyba powiedzieć, że cierpisz? Może już zapomniałaś, ale to ty przekreśliłaśnasz związek! – nachylił się nade mną rozkładając ręce w geście bezradności podczas, gdy jatak naprawdę miałam wrażenie, że po prostu na mnie krzyczy. 

- ja? – nie wierzyłam własnym uszom, że to mnie obwinia. – Ja zaciągnęłam dziwkę do naszejsypialni? 

- Jima zaciągnęłaś! Z resztą... Nieważne już... – machnął ręką i chyba chciał odejść. Zatrzymałsię jednak, odwrócił, przybliżył do mnie najbardziej jak tylko mógł i spoglądając mi głęboko woczy dodał, że...- Współczuję ci bardzo. Tego, że nie możesz się z tym pogodzić, że przez tyle czasu mimowszystkich tych starań, studiów, przeprowadzki, zmiany numeru... Mimo tego wszystkiegonie umiałaś sobie na nowo życia ułożyć. Z takim nastawieniem zawsze już będziesz sama! Potym wszystkim co dzisiaj widziałaś, nawet Alexa nie mogłaś pocałować... 

- masz rację... – wyszeptałam jednocześnie czując wilgotniejące oczy i lekki uśmiech naustach – Jeszcze jest taki okres, że nie potrafię... Nie z kimś przypadkowym, nie na twoichoczach. Ale to się zmieni i kiedyś... Kiedyś kogoś pocałuję. I nie zrobię tego na złość tobie, adla siebie i tylko wtedy, gdy będę pewna i gotowa... – może gdyby nie brak wiary, że to sięnaprawdę w końcu stanie, nie popłynęły by mi łzy. 

W tamtej jednak chwili nie byłamprzekonana do tego, co mówię.Paddy zamilkł. Stał naprzeciw z lekko rozchylonymi ustami. Nadal analizował to, co usłyszał.Zdjęłam z palca pierścionek zaręczynowy, chciałam mu oddać. Podniosłam więc jego rękę,rozchyliłam palce i położyłam go na środku. Popatrzyłam jeszcze na jego twarz. Nie sądziłam,że to będzie aż takie ciężkie, jednak czułam, że zrobiłam coś dobrego. Że pokazałam mu iudowodniłam, że można żyć inaczej. Nie trzeba się okłamywać. Czasem jest okres radości, a czasem smutku. Obu trzeba doświadczać. Nie da się nałożyć maski i przebrnąć przez ciężkiechwilę niepostrzeżenie. Tak się po prostu nie da.Odchodząc odwróciłam się na chwilę. Przypomniały mi się jego słowa, więc chciałam tylkosprostować, że... 

- nie zmieniłam numeru telefonu i nie byłam na żadnych studiach... 

A potem już pospiesznym krokiem wróciłam do domu, złapałam Izę pod rękę. Sytuacjązainteresował się William. Wszyscy pytali co się stało i czemu się szykujemy do wyjścia.Odparłam jedynie, że przepraszam, ale źle się czuję. Will wiedział co jest grane. Zacząłubierać się równie szybko jak ja i Iza. Paddy wrócił do domu. Wyszedł z salonu akurat wmomencie, gdy zapinałam ostatnie guziki płaszcza. Lisy nie było w ogóle. Zniknęła gdzieś wtajemniczych okolicznościach. Podszedł do mnie, złapał za przedramię. Poprosił, żebym z nimporozmawiała, nie wychodziła jeszcze. A ja byłam już zbyt roztrzęsiona, by stać mnie było nadalsze wypominanie sobie błędów. Nie mogłam na niego patrzeć. Wyrwałam się z jegouścisku, ale wtedy złapał mnie jeszcze mocniej. Zaczęliśmy się szarpać, zrobił się zgiełk.Wszyscy chyba już krzyczeli. Na schodach pojawił się Jimmy. Nie chciałam powtórki zrozrywki. William widząc starszego brata za Patrickiem, odepchnął go ode mnie i otworzyłdrzwi żebyśmy obie z Izą mogły wyjść na zewnątrz. Paddy wpadł w jakąś furię. W pijackimbełkocie zaczął odgrażać się Williamowi, ten nie zwracając na niego uwagi, doprowadził nasdo auta. Wsiadłyśmy do środka. Iza patrzyła na mnie najpewniej domagając się jakiegośwyjaśnienia, a ja po prostu nie byłam jeszcze w stanie. Rozdygotana i przerażona zajęłammiejsce na tylnej kanapie i obserwowałam, jak Barby z Angelo i Kirą powstrzymują go przedrzuceniem się na nasz samochód. 

Odjechaliśmy. William nie mógł się powstrzymać i zapytał,co się stało. 

- nic. – odparłam czując się trochę winna. 

- to było nic? – obejrzał się do tyłu przyglądając mi groźnie. 

- William, ja... Ja naprawdę nic mu nie zrobiłam. To on się dziwnie zachowywał.Rozmawialiśmy zaledwie chwilę, nie wiem co w niego wstąpiło. Z resztą... Mówiłam odpoczątku, że to zły pomysł. 

- bo zły... Ale nie wiedzieliśmy, że on tam będzie. Ani że Jimmy będzie. Pola... Nie chciałemcię na to narazić... Na to, co widziałaś. Swoją drogą nie rozumiem go. Jak mógł... 

- jakoś mógł. Może nawet jest szczęśliwy... – powiedziałam, by po chwili mocno zacisnąćpowieki. 

Iza objęła mnie ramieniem, przytuliła do siebie. Wpięłam palce w jej poskręcane, jaśniutkiewłosy i zaczęłam płakać. Próbowała mnie uspokoić, powtarzała, że byłam dzielna, że on namnie nie zasługuje i kawał z niego chama. William w końcu też nie wytrzymał, zatrzymał autona poboczu. Wyszedł, by otworzyć drzwi od mojej strony. Podał mi rękę i pomógł wysiąść.Patrzyłam na niego niezrozumiale. Cała się trzęsłam. Nie wiedziałam, co chce zrobić, więc nicnie mówiłam. Starałam się tylko uspokoić, móc wreszcie zaczerpnąć powietrze. To był jedenz tych momentów, gdy William ratował mój świat przed zawaleniem. Objął mnie ramionami,oparł czoło o moje i zaczął rytmicznie, powoli i głęboko oddychać. Kazał mi przy tym patrzećprosto w swoje oczy, próbować wyciszyć, zapomnieć o wszystkim co się stało. Zapomnieć, żeistnieją jacykolwiek inni ludzie oprócz nas. Na początku jeszcze było mi ciężko, uciekałamwzrokiem, wspominałam słowa, jakie Paddy powiedział do mnie w ogrodzie. Z każdąnastępną chwilą uspokajałam się wpatrując w jego oczy. Spokojne, głębokie, budzącezaufanie... 

- William, czemu on nie jest taki jak ty? – zapytałam po chwili. 

To był moment, w którymzdałam sobie sprawę z jeszcze czegoś. Will był obecny w moim życiu prawie tak długo jakPatrick, a nigdy, przenigdy mnie nie zawiódł. 

- wtedy byłby tylko twoim przyjacielem... – wyszeptał. 

- nigdy mnie nie zraniłeś... – patrzyłam na niego, a każda moja myśl podpowiadała, że to jestwłaśnie ta chwila, o której dzisiaj mówiłam Paddy'emu. Ta chwila i ten człowiek. 

Chciałam gopocałować... I czułam, że i on jest na to gotowy.Musnęłam ręką kosmyk jego długich, czarnych, kręconych włosów. Przechylił głowę w bokpod wpływem delikatnej pieszczoty. Dotknął policzkiem mojej dłoni, otarł się o nią nibyprzypadkiem. Czy to możliwe? Możliwe, żeby te dwa lata spędzone przy boku Patrickauświadomiły mi, że to jego, że to Williama tak naprawdę kochałam? Że to on był miprzeznaczony?Pokiwałam z niedowierzaniem głową, tak do samej siebie. Przybliżyłam się do niego. Zdjąłręce z moich ramion, by objąć mnie w pasie. Przysunął do siebie. Serce waliło mi jak młot, aim jego usta były bliżej moich, im moje bliżej jego... Tym bardziej zdawałam sobie sprawę, żenie możemy. 

Barby... Nie. Nie mogłabym. W ostatniej chwili odwróciłam głowę. Patrzyłam gdzieś w dal.Nie odjechaliśmy daleko od East Grove. Tam, gdzieś za nami, była moja przeszłość. Miejscena drodze, w którym się zatrzymaliśmy oznaczało niewątpliwie teraźniejszość, a to, czy... To,czy go pocałuję czy nie, to właśnie było przyszłością. 

- Pola? – zapytał tak cicho, że prawie go nie dosłyszałam. 

Miałam wrażenie, że nawet jegowłasny oddech zagłuszył to jedno, osamotnione słowo. 

- nie możemy, Will... – to właśnie była ta przyszłość. 

Ta, o której mówił Paddy.Nigdy nie będę gotowa, by ułożyć sobie na nowo życie. Nigdy nie zdecyduję się nikogopocałować. Bo nawet, gdy przede mną stanie człowiek tak dobry i uczciwy jak William...Nawet, gdy będę miała pewność, że nie zostanę przez niego nigdy zraniona... To właśnie on,Paddy, to on zawsze będzie w moim sercu. I za każdym razem, każdego będę porównywać doniego. W drodze do domu Iza nie odezwała się ani jednym słowem. William i ja również.Każdy zatopiony we własnych myślach, każdy z nas w innym świecie. Wysiadłyśmy, gdyzaparkował tuż pod moimi drzwiami. Chciał wejść do środka, ale poprosiłam, by jechał doBarby. Skinął głową i zanim pozwolił mi odejść, złapał za rękę. Odwróciłam się w jego stronę.Przeprosił mnie. Zaraz potem ja jego przeprosiłam. A jeszcze potem odjechał...

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz