225. SO UNNECESSARILY

14 3 0
                                    

Obudziły mnie pierwsze promienie styczniowego słońca. Wydawało mi się, że siłą wdzierają się pod osłonę rzęs i zachęcająco pobudzają uśpione jeszcze oczy. Długo z nimi walczyłam, aż w końcu uzmysłowiłam sobie, że nie wygram. Ledwo je otworzyłam, a zrozumiałam że ten dzień będzie ciężki. Od bólu głowy, który towarzyszył mi jako konsekwencja upojenia alkoholowego, jakiemu dobrowolnie, a nawet z pasją postanowiłam się oddać. Obróciłam się na plecy i spojrzałam w drugą stronę. Nie było go. Momentalnie usiadłam na miejscu. Przetarłam szczypiące mnie jeszcze oczy i choć nadal trzymałam zmrużone, zbadałam nimi całe pomieszczenie. Nie było go ani obok, ani nigdzie dalej... Ani nawet jego ubrań nie było. Niczego, co świadczyło by, że to co do tej pory wprawiało moje ciało w przyjemne odrętwienie to wspomnienia tej nocy, a nie marzenia senne. Wstałam rozglądając się jeszcze dookoła niepewnie. Świece przez noc zdążyły się wypalić, owoców, tak jak sądziłam, nawet nie ruszyliśmy. Nie było już nic... Żadnego dowodu na to, że jeszcze niedawno był tu ze mną, że się ze mną kochał, że było nam razem przecież tak cudownie. Jeszcze nie docierało do mnie, że po prostu mnie tam zostawił. Usiadłam na kocu, drugi zarzuciłam na plecy i opatuliłam się nim dokładnie. Zgięłam nogi w kolanach, otoczyłam je ramionami i oparłam brodę w daremnym oczekiwaniu, aż wróci. Mógł przecież wyjść do toalety, mógł czegoś potrzebować, może pojechał do sklepu... W końcu zdecydowałam się do niego zadzwonić. Ubrałam się, podeszłam do ławki, na której od minionego wieczora leżał mój płaszcz. Pod nim zaś moja torebka. Sięgnęłam po nią, wyjęłam telefon. Kilkanaście nieodebranych połączeń. Od Kellych, od Caroline, Evanny i Chucka... Dwa od rodziców... Rodzice... Też im się przypomniało! – skomentowałam w myślach ich zapał do odnowienia kontaktów z córką poprzez przekazanie jej życzeń noworocznych. Na sam koniec... Dzwonił William. I to wcale nie tak dawno.

Ciekawe co chciał. Nieważne zresztą. A już na pewno nie aż tak, żebym musiała teraz się tego dowiadywać. Z komórką w ręku wróciłam na koc. Dopiero, gdy wygodnie sobie na nim usiadłam, wykręciłam numer do Paddy'ego. Nie odebrał mimo, że odczekałam kilka długich sygnałów. Nie zrezygnowałam, postanowiłam po prostu, że zadzwonię za jakiś czas. Pewnie jedzie samochodem i nie słyszy... Samochód... Pojechał autem? – ta myśl podniosła mnie na równe nogi, pobiegłam do wyjścia. Nie było go. Samochodu też nie było. Zaczęłam się martwić. Wróciłam do środka, zaczęłam sprzątać. Zebrałam wszystkie świece, koce, ręczniki, naczynia. Wepchnęłam je do torby, w której przywiozłam to wszystko kilka dni wcześniej, a która teraz stała pod ścianą. Nie trwało to długo. Zanim zdążyłam usiąść i czekać dalej, zadzwonił telefon. Drgnęłam na dźwięk dzwonka, podbiegłam po niego niemal wywracając się na mokrych kafelkach. Byłam przekonana, że to Paddy. Że za chwilę tu wróci i przeprosi, że tak mnie zostawił.

- halo... – odebrałam łapczywie łapiąc oddech.

- zostań tam, gdzie jesteś. Już wyjechałem i niedługo będę na miejscu. – usłyszałam głos...

Hmm, Williama?

Nie... – pomyślałam – Tego poranka nikt nam nie będzie przeszkadzał.

- Will, nie ma mnie w domu, to raz. A dwa, że nie jestem sama... – wytłumaczyłam łagodnie, tak by nie urazić jego uczuć.

- nie?

- nie...

- to co jest grane?

- z czym? – zapytałam niczego jeszcze nie rozumiejąc.

- mama dzwoniła, żebym jechał po ciebie na basen, bo nie będziesz miała sama jak wrócić do domu.

- sama wrócić do domu? – powtórzyłam po nim nieprzytomnie.

W tym momencie wszystko stało się jasne. Pani Mary nie dzwoniłaby po syna wiedząc, że jestem z Paddy'm. Musiała więc wiedzieć, że go ze mną nie ma, a skoro nie było go ze mną, a ona wiedziała, gdzie jest, to znaczyło to, że... O Boże... Dlaczego miałby pojechać do East Grove? Stałam w miejscu. Powstrzymywałam natłok czarnych myśli, scenariuszy tego co się stało, tego co go pchnęło by mnie tu zostawić... I to po tym wszystkim, co dla niego zrobiłam? Tak po prostu? Przyjechał tu ze mną, wykorzystał mnie i odszedł bez słowa wyjaśnienia? Czy to możliwe, żebym znaczyła dla niego tyle co inne jednorazowe przygody? Im też pewnie najpierw mówił, że kocha, a zaraz potem zostawiał. Paddy... Ty... Ty naprawdę mi to zrobiłeś! – nie byłam już w stanie się kontrolować. Najpierw załkałam, głośno, ale krótko. Chwilę potem zasłoniłam oczy. Nie chciałam patrzeć na nic, co było dookoła. Na nic, a szczególnie na samą siebie. Miałam do siebie obrzydzenie. Do wszystkiego, na co sobie tej nocy pozwoliłam. Wiedziałam, że taki właśnie jest. Najpierw zranił mnie, potem Lisę. Widziałam jej łzy, były szczere. Jej też mówił, że kocha. Ją też pewnie mamił obietnicami bez pokrycia. Niczym się od niej nie różniłam. Może tylko tym, że nade mną pastwił się dłużej... Pozbierałam wszystkie swoje rzeczy. Swoją torebkę wrzuciłam do kosza, torba z kocami i ręcznikami była niesamowicie ciężka. Ledwo wyszłam z nią na zewnątrz. Zamknęłam wszystko na klucz, tak jak mnie o to proszono. Miałam go odwieźć właścicielom, ale w tamtym momencie nie byłam w stanie o tym myśleć. Stanęłam pod drzwiami. Otarłam twarz z łez. Obiecałam sobie nie płakać, ale nie na długo to postanowienie poskutkowało. Chwilę potem z powrotem zalałam się łzami. Wystarczyło tylko jedno wspomnienie, by doprowadzić mnie do takiego stanu. A tych wspomnień, świeżych, intensywnych, wspaniałych... Tych wspomnień miałam przecież na pęczki. Jaka ja byłam głupia! Nie wróciliśmy nawet do siebie, a ja oddałam mu wszystko, co miałam do zaoferowania! Wcale się nie dziwię, że mnie tak zostawił... Nie byłam inna niż wszystkie... W niczym się teraz od nich nie różniłam. Czułam się tak samo jak one brudna, tak samo wykorzystana, zraniona i obdarta z wszelkiej godności... Nie wiem, jak długo czekałam na Williama. Przyjechał jakiś czas potem. Nie zauważyłam nawet, że zaparkował tuż przy mnie. Dopiero, gdy podszedł do mnie podnosząc moje walizki, obróciłam się spoglądając na niego jak na intruza.

- jednak byłaś sama... – mógł sobie darować te uszczypliwości.

Nie odpowiedziałam. Wzruszyłam ramionami dając znać, że nie mam zamiaru wdawać się w jakąkolwiek dyskusję, po czym poszłam za nim. Stanęliśmy przy jego aucie. Na tylne siedzenie wrzucał właśnie moją torbę i kosz. Musiałam jednak zapytać, czy...

- wiesz co się stało?

- mogę się tylko domyślać... – odparł i nie patrząc mi w oczy, otworzył przednie drzwi od strony pasażera. Wsiadłam do środka, poczekałam, aż i on zasiądzie za kierownicą. Wyjęłam telefon. Jeszcze raz chciałam do niego zadzwonić. Spróbować dowiedzieć się, czy to naprawdę tak, jak wygląda. Czy już się tu nie pojawi. Nie odebrał... William odpalił silnik i odjechaliśmy. Długo nie mówił nic, co było mi z resztą bardzo na rękę. Zamiast mijających nas za oknem krajobrazów widziałam wszystko co się tej nocy działo. Uczucie, jakie towarzyszyło mi, gdy był ze mną, nadal rozpierało moje ciało. Nie mogłam zmusić się, by przestać o nim myśleć w ten sposób... W ten, który nadal wyzwalał we mnie przyjemność. Teraz tak bardzo niepożądaną, nie na miejscu.

- chcę do domu... – wyszeptałam widząc, że wiezie mnie w przeciwnym kierunku.

- jedziemy do domu. – odparł beznamiętnie patrząc ciągle na drogę.

- nie chcę do Doolin. Chcę do siebie.

- mama chce z tobą porozmawiać. Potem cię odwiozę do domu.

- William! – wytrącił mnie z równowagi – Chcę do domu! Teraz! – zaczęłam już krzyczeć.

W końcu zjechał na bok, wykręcił i pojechaliśmy w drugą stronę. Kiwał z niedowierzaniem głową. Nie dałabym się zawieźć do Doolin. Chciałam być sama. Bez żadnych świadków głupoty i naiwności, jakimi się wykazałam. Po prostu sama... Wyszłam z auta, gdy wreszcie znaleźliśmy się na miejscu. Sięgnęłam do tyłu po swoje bagaże. On robił to samo, tyle że z drugiej strony. Zderzyliśmy się głowami, co dodatkowo mnie rozjuszyło. Odebrałam z jego rąk swoje rzeczy i poszłam otwierać drzwi. W domu... W domu była cisza. Zrobiłam zaledwie kilka kroków wgłąb, gdy jakieś przeczucie naka zało mi odwrócić się za siebie. Tam, w drzwiach... Tam staliśmy jeszcze niedawno. Wszystkie moje zmysły napawały się jego bliskością. Teraz w pośpiechu rozpinałam płaszcz. Jego ciężar zaczął mi bardzo doskwierać. Opadł na ziemię nie zwracając mojej uwagi. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na górze. W swoim łóżku, pod kołdrą. Wchodziłam po schodach, gdy William zbierał go z podłogi. Chwilę potem przyszedł za mną na górę. Leżałam skulona, ściskając swoją poduszkę. Dopiero teraz odczułam jak bardzo mnie to zabolało. Przeliczyłam się, a on cały ten czas sobie ze mną pogrywał. Gdy William usiadł obok, poprosiłam żeby już jechał. Wykrzyczałam, że go nie chcę, gdy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. W końcu zyskał odwagę, by mi się przeciwstawić. Zarzekł się, że mnie nie zostawi i skoro nie mam ochoty jechać do Doolin, to będzie ze mną siedział tak długo, aż zmienię zdanie. Niedoczekanie...

Ostatecznie postanowiłam nie zwracać na niego uwagi. O nic nie pytać, nic nie mówić, traktować jak powietrze. Liczyłam na to, że w końcu znudzi mu się bezcelowy dozór i zostawi mnie wreszcie samą. Chciałam być sama... Zrzucić ciężar maski, dać odpór temu, co się we mnie nazbierało i pewnie... Pewnie zrobiłabym jakieś głupstwo. Może więc dobrze, że został. Cały dzień. W ciszy. Siedział w kącie pokoju. Daleko ode mnie, żeby nie nadwyrężać już bardziej moich nerwów. Tak, żeby wydawało mi się, że naprawdę go tu nie ma.


Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz