212. MY HEART NEEDS TO FIND

23 3 0
                                    

Nie spodziewałem się Willa tak wcześnie w domu Poli. Z East Grove wyjechał ledwo słońcewstało, Barby pewnie jeszcze spała. Tylko ja widziałem, jak wychodził. Spieszył się. Nie wiem,czy mnie rzeczywiście nie widział, czy było mu na rękę udawać, że nie zdaje sobie sprawy zmojej obecności w kuchni. Już wtedy czułem, że coś jest nie tak. Pomimo tego, że go przecieżprzeprosiłem. I niego i Angelo, zaraz po tym, gdy tej nocy wróciłem do domu. I chociażzachodziłem w głowę, o co może mu jeszcze chodzić, co jeszcze zrobiłem źle, to nie mogłemzrozumieć jego zachowania. Byłem przekonany, że wiedział, że nie śpię. I nie byłoprzypadkiem, że się ze mną nie pożegnał.Musiałem jechać do Poli. Całą noc oka nie zmrużyłem. Od naszej rozmowy przez telefon, odtej wcześniejszej twarzą w twarz, w samochodzie... Za dużo tego. Podziwiałem ją za siłę,która pchnęła ją do dalszych ze mną kontaktów. Po tym wszystkim, co zaserwowałem jej wprezencie na dziewiętnaste urodziny. Wierzyłem, że mamy jeszcze szansę. Że ona do mniewróci, że po prostu musi upłynąć trochę czasu. Będę przy niej... Ile będzie trzeba, tyle będęczekał. 

Kawie się to nie udało i dopiero zimny prysznic postawił mnie tego poranka na nogi.Wszyscy w domu jeszcze spali. Skoczyłem na chwilę do pokoju Alexa. Zostawiłem na szafcenocnej tuż przy jego łóżku karteczkę, na której zapisałem adres pubu w Doolin z prośbą, bytam pojechał, gdy tylko się obudzi. Lisie nie miałem nic więcej do powiedzenia. Wszystko, copowinienem, wyjaśniłem jej w nocy. Z resztą, tego dnia pewnie chciała wyjechać . Miałemwyrzuty sumienia w związku z sytuacją, w jaką ją wplątałem. Oczywiście, że miałem. Niemogłem jednak tego dnia o niej myśleć. Chciałem jechać do naszego domu najszybciej, jak totylko możliwe. Przed samym wyjazdem, wyszedłem do ogrodu. Pozbierać myśli. Przypomniećsobie wszystkie te obrzydliwości, które jej minionego dnia tam powiedziałem. Oprócz nichprzypomniałem sobie coś jeszcze. Cudownie wyglądała... Prosta, ale podkreślająca jej figuręsukienka, koronkowe rajstopy, zgrabna mała torebka i przepięknie upięte włosy. Mogłem toinaczej rozegrać. Mogła być moja... Gdybym tylko nie był takim dupkiem i nie śledził jejwszędzie z Lisą pod ręką. Odrzuciłem te wszystkie myśli, czasu już i tak nie dało się cofnąć.Chodziłem jeszcze chwilę po ogrodzie zrywając kwiaty, których niewiele już o tej porze rokuzdołało się uchować. Nie wyglądały okazale, ale lepsze to niż iść z pustymi rękoma. Wsamochodzie byłem po kolejnych kilku minutach. U Poli po niecałej godzinie. W szoku. Bopod jej domem stał już czyjś samochód...Zapukałem do drzwi. Otworzyła dopiero po jakimś czasie. Pomimo stojącego za mną autaWilliama, wrócił mi dobry humor. I to wszystko za sprawą jej widoku. Potargane włosyukładały się na jej głowie ku czci frywolnej niezależności. Nieco rozmazany makijaż nadawałjej romantycznego wyglądu. Dzięki niemu wyglądała prawie tak, jakby dopiero co wyszła z łóżka po... Ech... Odpędziłem szybko te myśli. Gdyby nie długa koszulka, z pewnościąwidziałbym całe jej kształtne udo. Drugie zasłonięte było nogawką krótkich, ciemnozielonychspodenek piżamowych. Najpierw wyjąłem trzymane za plecami kwiatki. Liczyłem, że niecozmiękczę jej serce. 

- wiem, że inaczej się umawialiśmy... Ale pomyślałem, że was zawiozę do Doolin. I tak mampo drodze... – zacząłem się głupio tłumaczyć, choć nawet nie wpuściła mnie jeszcze dośrodka. 

- dzięki... – uśmiechnęła się rozbrajająco, po czym oparła plecami o skrzydło drzwi i otworzyłaje szerzej, by umożliwić mi przejście – Wejdź. 

Nie mogłem się powstrzymać, choć wątpię bym w ogóle próbował. Zamiast wejść do środka,wykorzystałem tą chwilę. Podszedłem do niej, objąłem w pasie delikatnie do siebieprzysuwając. W drugiej ręce na wysokości piersi trzymałem kwiatki, które przez długą drogęzdążyły już nieco zmizernieć. Nie spojrzała jednak na nie. Mnie też niewiele obchodziła ichkondycja... Nachyliłem się nad jej buzią. Chwilę jeszcze się bałem, że się odsunie, że mnieodtrąci. Dużo ryzykowałem. Naprawdę dużo. Gdybym zrobił coś nie tak, musielibyśmy sięcofać do tego momentu, w którym próbowała wybiec z domu, a ja siłą ją od tegopowstrzymywałem. Mimo wszystko musiałem spróbować. Nie dlatego, by coś sobieudowodnić, by jeszcze bardziej uwierzyć, że będzie dobrze... Po prostu chciałem... 

Jej widok,jej zapach, bliskość jej ciała którego teraz prawie dotykałem... Niesamowicie na mniedziałała. Ostatecznie nie mogłem uwierzyć, że mi na to pozwoliła... Jeden krótki pocałunek wpoliczek, jedno zetknięcie moich ust z delikatną skórą jej twarzy, tak wiele dla mnie znaczyło. 

- prześlicznie wyglądasz... – to już nie było do końca przemyślane. 

Popatrzyła na mnieniezrozumiale, a zaraz potem na nadal trzymane przeze mnie kwiaty. Poprosiła, żebymwstawił je do wody, by po chwili zostawić mnie samego w drzwiach i uciec na górę.Zdjąłem płaszcz, odwiesiłem go na wieszak. Skierowałem się do kuchni, gdzie ku mojemuzaskoczeniu siedział William. Wiedziałem, że tu jest, ale jakoś na moment wyleciało mi to zgłowy. Na ten moment, w którym byłem z nią. 

- cześć Will... – powiedziałem przechodząc obojętnie obok stołu. 

Podszedłem do kranu, alenie miałem w zasięgu ręki nic, co nadawało by się na wazon. 

- w szafce na górze, po lewej... 

- słucham? – obejrzałem się za siebie. 

Nie pomyliłem się. Mówił to do mnie, a po chwiliwskazał ręką na szafkę, do której miałem zajrzeć.Sięgnąłem do niej. Rzeczywiście. Oprócz paru szklanek i kieliszków stały też dwa wazony.Wziąłem jeden, podziękowałem mu za pomoc, choć tak naprawdę wszystko się we mnie jużgotowało. Nalałem wody do naczynia. Włożyłem do niego rośliny i postawiłem na stolesiadając obok przyjaciela... Którym przecież ciągle jeszcze był. Musiałem się tylko dowiedzieć,o co chodzi... 

- pogadamy normalnie? – zrobiłem więc pierwszy krok w tym kierunku. 

- zależy o czym... – odpowiedział takim tonem, jakim nigdy nie miał zwyczaju mawiać. 

- o tym, co się stało wczoraj. Nie chciałem na ciebie krzyczeć, grozić... 

- myślisz, że miałbym ci to za złe? – straciłem puentę, gdy mi przerwał. 

- więc... Jeśli nie chodzi ci o moje zachowanie, to o... 

- o Polę! Nigdy nie spodziewałbym się, że jesteś zdolny do czegoś takiego! – pokiwał głową zniedowierzaniem. – Gdybym miał choć cień podejrzenia, że tam będziesz i że będzieszodstawiał szopkę z wysoką blondyną, nigdy bym jej tam nie zabrał! Paddy, ty... A z resztą... –machnął ręką jakby chciał odgonić insekta, po czym spojrzał w drugą stronę. Siedziałem obokswojego przyjaciela. Człowieka, na którym zawsze, w każdej chwili, mogłem polegać. Kogoś,kto zwrócił mi Polę już niejednokrotnie. Dzięki komu udało jej się stawać na nogi, gdy mnienie było w pobliżu bądź, gdy... Gdy ja byłem powodem jej upadku. Teraz też miał rację. Miałją! A ja nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie... – Pojawiasz się tu z kwiatkami i sądzisz,że to załatwi sprawę? Że wybaczy ci wczorajsze obściskiwanie się i całowanie z kompletnieobcą nam wszystkim kobietą? Gdyby mi na tobie nie zależało... 

- to co byś zrobił? – zapytałem nieśmiało. 

Popatrzył na mnie ze smutkiem w oczach. Niewiem czemu, ale bałem się odpowiedzi. Szybko zrozumiałem, że nie chce jej usłyszeć. 

- nigdy więcej jej nie skrzywdź. Nie pozwolę na to będąc obok. A gdybym był daleko... Paddy,nawet gdybym był daleko, to... 

- wiem. Wiem. 

Pokiwał głową. Nie mógł tego powiedzieć, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, co miałna myśli. Nasza przyjaźń przestała by się dla niego liczyć, gdybym po raz kolejny ją zranił.Chciałem go rozumieć, wiedziałem przecież, że ma rację, ale jego słowa... Jego postawa... Towszystko sprawiło, że poczułem się obco. Obco we własnym domu. Obco przy jej boku. Poprostu nie zasługiwałem, by tam być.Tak samo nie zasługiwałem, by jechała ze mną autem, gdy Will powiedział nam o złym staniezdrowia staruszki i wszyscy zebraliśmy się w drogę do Doolin. To też przeoczyłem. Wpadłemprzecież minionej nocy do pubu, szukałem Poli, Izy i Willa. Był Chuck, była Evanna i Caroline...A pani Mary nie było. Teraz pędziłem za ich autem analizując każde swoje posunięcie w ciąguostatnich miesięcy. Nie zrobiłem żadnego kroku naprzód, choć wydawało mi się, że dawnojuż prześcignąłem i Polę, i Jima... I wszystkich tych, którzy znaczyli dla mnie wszystko, aktórych zostawiłem gdzieś daleko za sobą. Nie chcąc uczestniczyć w ich życiu, które podkażdym kątem wydawało się być lepszym od mojego.

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz