222. AND HEAD TO THE SKY (part 1)

17 3 0
                                    

Stałem pod jej drzwiami. Szczęśliwy, ale zdenerwowany do granic możliwości. Długo zastanawiałem się, zanim wreszcie zdecydowałem zapukać. Przestępując z nogi na nogę, przypatrywałem się temu, jak na tle światła latarni figlarnie igrają ze sobą w powietrzu płatki śniegu. Trzymałem zmarznięte ręce schowane w kieszeniach. Nie bez powodu. W jednej palcami upewniałem się, że moja pamięć nie szwankuje i rzeczywiście włożyłem tam pudełeczko z obrączkami. To na wypadek, gdyby wszystko potoczyło się po mojej myśli i wpadło mi do głowy ponowne proszenie jej o rękę. Tym razem nie zwlekałbym ze ślubem, nie potrzebował świadków. Sami byśmy urządzili sobie jedyną w swoim rodzaju kameralną ceremonię. Znałem jednego księdza, który by to zrobił. Wystarczyłby jeden telefon, żeby uzgodnić z nim na szybko szczegóły i móc wreszcie przysiąc jej przed Bogiem, że już nigdy nic i nikt nas nie rozłączy. Wariat! – skarciłem się szybko w myślach. Dopuszczałem możliwość, że to tylko zaproszenie, które może znaczyć dla niej tyle, co lęk przed samotnością w tą noc. Była tu teraz kompletnie sama. Bez Izy, bez Williama, do Doolin nie pojechała pewnie dlatego, by go nie spotkać. Do tego wszystkiego to był dla niej piekielnie ciężki rok. Wydawało mi się, że to dla mnie był pechowy, ale gdy przez kilka ostatnich dni uzmysłowiłem sobie, ile przeszła... Przecież on już nawet zaczął się dla niej dramatycznie. Poronienie, które przeżyła sama, beze mnie. Ucieczka stąd, byle jak najdalej, byle zapomnieć, bylebym nie czuł się temu współwinny. Terapia w Polsce, do której zmusili ją rodzice, całodobowy nadzór w domu, nadrabianie zaległości w szkole i stres spowodowany maturą, następnie powrót tu, by ostatecznie pogodzić się z przeszłością... Szansa, jaką dostaliśmy od losu, a którą ja później zmarnowałem. Ośrodek, w którym była zamknięta przez cztery miesiące i kolejny powrót tutaj. I choć nie byłem wizjonerem, to przyrzekłem sobie dopilnować, by ten rok zakończył się dla niej najlepiej, jak tylko może. Z tą myślą nabrałem odwagi. Obróciłem się w stronę drzwi. Zapukałem. Słyszałem za drzwiami jej kroki, tupanie... Obcasami chyba, bo czymże innym. Zaparło mi dech w piersiach, gdy wreszcie otworzyła. Ogólny bezwład powstrzymywał moje ciało przed wykonaniem najbardziej prymitywnego ruchu, nawet otwarcie ust w celu przywitania się było nie do zrealizowania. Patrzyłem na nią, nie mogłem się nadziwić, że to wszystko... Że to naprawdę dla mnie? Krótka do połowy ud, czarna sukienka podkreślała walory jej sylwetki, długie, zgrabne nogi, doskonale zarysowana linia bioder, potem talii, następnie podziwiać mogłem już jedynie jej kształtny biust, który zaledwie w połowie zasłonięty był połyskującą delikatnie tkaniną. Opadające na ramiona pojedyncze kosmyki włosów, lekko zakręcone wydawały się być lekkie jak piórko, może niepotrzebnie je spięła wysoko na górze. Wyglądała dzięki temu oszałamiająco, ale ja... Ja ją kochałem w rozpuszczonych. Uwielbiałem jej włosy, wtulanie się w nie, kosztowanie ich zapachu, napawanie się miękkością.

Podeszła do mnie, a raczej przysunęła się powoli i zmysłowo. Choć miała kozaki na wysokim obcasie, musiała dodatkowo stanąć na palcach. Popatrzyła mi w oczy, zacząłem oddychać. Wracała mi przytomność wraz ze świadomością sytuacji, w jakiej mnie postawiła. Czekałem już w zasadzie tylko na ustąpienie paraliżu. Dzięki temu, że ona na początku też się nie odzywała, nie czułem się osamotniony. Objęła mnie ramionami, pogładziła delikatnie mój policzek, potem tą samą dłonią przejechała po moich włosach. Powolnym ruchem, bo swoimi palcami starała się ostrożnie przeczesać te znajdujące się tuż przy twarzy. Zrobiło mi się gorąco, choć dopiero co trzęsłem się z zimna i by nie zamarznąć starałem się utrzymać w ciągłym ruchu. Ruch... Porusz się wreszcie... – pomyślałem, by zaraz zebrać wszystkie siły i objąć ją, przytulić do siebie. Uśmiechnęła się. Spuściła na chwilę w dół głowę, patrzyła na moją klatkę piersiową. Jednym ruchem ręki rozwiązała apaszkę, którą miałem na szyi, rozpięła kilka guzików białej koszuli, jaką założyłem. Nie wiedziałem co się dzieje. Jeszcze nie wszedłem do środka! Nawet się jeszcze nie przywitaliśmy! Co ona robi... Pola, co robisz? – jedynie na tym mogłem się teraz skupić. Patrzyłem więc w dół obserwując każdy jej kolejny krok, by spróbować być na niego przygotowanym, a ona... Ona jedynie rozpięła mi koszulę do wysokości piersi, by chwilę potem przytknąć do nich ucho i nasłuchiwać... Tak mi się przynajmniej wydawało... Bicia mojego serca. 

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz