237. THE SONG OF HIS DEFEAT (part 1)

20 3 3
                                    

- jak chcesz, to możesz nagrywać, ale wydaje mi się, że mamy już komplet na nową płytę. – Patricia nie miała litości zostawiając mnie samego w studio.

- sam? Sam mam to zrobić? – zapytałem odprowadzając ją do wyjścia.

- masz Alexa. On ci pomoże we wszystkim.

- Angelo... – spojrzałem błagalnym wzrokiem w stronę zakładającego kurtkę brata.

 - obiecałem Kirze... Jutro też jest dzień. Nie rozumiem twojego uporu... – odpowiedział niewzruszony, po czym wyszedł zaraz za siostrą.

Obróciłem się za siebie na pięcie. Jeszcze tylko jedna osoba została. Tylko Jim... I choć raczej nie miałem co na niego liczyć, był moją ostatnią deską ratunku. Stał właśnie z Alexem, wydawał mu ostatnie wytyczne przed opuszczeniem studio.

- Jim... – powiedziałem stanąwszy tuż za nim – Ty też się do kogoś spieszysz?

- może nie spieszę, ale... – spojrzał na mnie spode łba, mlasnął wymownie i dodał, że... – Jestem już dzisiaj zmęczony. Ty chyba też powinieneś odpocząć. Siedzimy tu od wczesnego rana, a jest już siódma. Jutro...

- okay... – powiedziałem odwracając się od niego i idąc po swoją gitarę.

Podniosłem ją z podłogi, usiadłem tuż obok na kanapie i zacząłem grać. Chciałem jeszcze kilka razy przećwiczyć zanim zaczniemy z Alexem to nagrywać. Byłem zdeterminowany, by zrobić to jak najszybciej.

- to ta? – zapytał Jimmy stając tuż przede mną. Przerwałem. Spojrzałem na niego, uśmiechnąłem się niepewnie i pokiwałem głową dając znać, że tak, że to ta i że może już sobie iść. Ale on nie odpuścił... – Żadnych wieści? – zapytał.

- o czym mówisz?

- wiesz o czym. A w zasadzie o kim.

- żadnych – wzruszyłem ramionami udając, że nie bardzo mnie to interesuje.

- nadal nie dowiedziałeś się kim był koleś, który wtedy odebrał jej telefon? – brat usiadł tuż obok wymagając, żebym się nieco przesunął. Co z resztą zrobiłem, choć bardzo niechętnie.

- na co mi to? – jego wścibstwo zaczynało mnie już irytować. Odłożyłem instrument, wstałem, włożyłem ręce do kieszeni i odszedłem kawałek dalej. Odetchnąć.

- no jasne! – roześmiał się szyderczo – Takich jak ona masz przecież na pęczki. Aaa... Miałem zapytać. Za tydzień jest rocznica śmierci Niki. Jedziesz ze mną?

- rocznica? – powtórzyłem za nim niepewnie, tak jakbym się przesłyszał. Ale tak, Jimmy miał rację. 25-ty był tuż, tuż... Może... Może i Pola tu przyjedzie. – Jim, mam prośbę – powiedziałem w końcu pewnie i głośno – Ta piosenka. Ona naprawdę nie zabierze nam dużo czasu. Pomóż mi z nią. Teraz...

I w końcu, choć w to nie wierzyłem, zgodził się zostać ze mną w studio. Może zajęło nam to więcej czasu niż się spodziewałem, ale ostatecznie miałem ją nagraną. Zabrałem ze sobą płytę, podziękowałem bratu i Alexowi za pomoc i wróciliśmy do domu. Niedługo tam zabawiłem. Wpadłem do swojego pokoju, spakowałem rzeczy i byłem gotowy, by lecieć do Irlandii. Jim chyba wiedział, skąd ten pośpiech, dlaczego tak bardzo mi na tym zależało. Sam zapytał, czy potrzebuję podwózki na lotnisko widząc mnie z walizką w ręku. Skinąłem głową dziękując mu za pomoc, a chwilę potem oboje już siedzieliśmy w jego samochodzie. W Irlandii byłem w środku nocy. Pierwsze kroki skierowałem do East Grove. Zostawiłem tam swoje rzeczy, przebrałem się. Nie wiem na co liczyłem. Chyba po prostu byłem za nią stęskniony. Musiałem ją zobaczyć. Chociażby po to, by upewnić się, że wszystko u niej gra. Zadzwoniłem do Williama w drodze do Doolin. Był zaskoczony słysząc mnie w słuchawce. Uspokoił mnie mówiąc, że Pola jest w pubie i na pewno się z nią nie minę, bo gości jest tej nocy wielu, więc i pracy nie brakuje. Dopiero, gdy znalazłem się pod jego wejściem, nadszedł moment zawahania. Zwątpiłem w sens swojego postępowania. Nawet miesiąca nie udało mi się bez niej wytrzymać, co ona sobie pomyśli... W końcu jednak chęć zobaczenia jej przezwyciężyła wszelkie obawy i wszedłem do środka. Istotnie, pub wypełniony był po brzegi. Ludzie stali, tylko nieliczni siedzieli przy stołach. Wszyscy klaskali w rytm granej przez Charles'a piosenki, dopiero po jakimś czasie usłyszałem śpiewającego gdzieś za kilkoma rzędami ludzi Williama. Przedzierałem się przez tłum, gdy kogoś potrąciłem. Odgłos tłukących się za moimi plecami kufli dał mi nadzieję, że to ona. Odwróciłem się za siebie i ku wielkiemu rozczarowaniu zobaczyłem zezłoszczoną do granic możliwości minę Caroline.

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz