218. I'M GONNA FREE MYSELF AND FLY

15 3 2
                                    

Nie był to przyjacielski pocałunek. Może też nie wepchnął jej języka do ust, ale było w nim
coś niepokojącego. Namiętność, której wcześniej między nimi nie dostrzegałem. Z resztą Pola
odebrała to dokładnie tak samo jak ja, stojąc z boku. Odepchnęła go, odwróciła się
spoglądając na mnie z przerażeniem. Czułem, że powinienem jakoś zareagować. Rzucić się na
niego z pięściami, zaprotestować, wykrzyczeć, że powinien być moim przyjacielem, że nigdy
bym mu tego nie zrobił... Że skrzywdził mnie i moją siostrę przecież... A ja miałem wrażenie,
że dla niego to coś naturalnego. Że nie pierwszy raz ją pocałował. Że bardziej zdziwiło go, że
go odepchnęła niż że dała się pocałować. Może ja po prostu nie wszystko wiedziałem. Z
resztą... Jakby na to nie spojrzeć, nie jestem już z Polą. Nie mam więc żadnego prawa, by
podejmować jakiekolwiek kroki, próbować to wytłumaczyć czy po prostu wrzeszczeć na
niego, na co miałem największą ochotę. Pokiwałem głową dając im znać, że chyba już
wszystko rozumiem, odwróciłem się na pięcie i marzyłem o tym, by znaleźć się już na
zewnątrz. Na świeżym powietrzu... Nie pożegnałem się z nimi, po prostu szedłem przed
siebie. Dogoniła mnie zaraz, próbowała dotrzymać kroku i gdy tylko znaleźliśmy się już
wystarczająco daleko, zaczęła tłumaczyć. Sama pewnie jeszcze nie wiedziała czemu to robi i
po co.

- jest coś między wami? – przerwałem jej w końcu zatrzymując się w miejscu.
- co? – zrobiła wielkie oczy.
- czy jest między wami coś, o czym nie wiem? – powtórzyłem pytanie.
- nie... To znaczy... – odwróciła się za siebie, a upewniwszy się, że jesteśmy na korytarzu sami,
kontynuowała... – Po naszych urodzinach, gdy William odwiózł nas do domu, strasznie
płakałam. Byłam przybita tym, co się tam działo i...
- i co, Pola? Do czego takiego doszło, że dzisiaj sobie na tyle pozwolił?
- do niczego! – chyba straciła nad sobą kontrolę wykrzykując te dwa krótkie słowa.

Nie mogłem już dalej tych bredni słuchać. Machnąłem ręką dając znać, by sobie darowała,
odwróciłem się i pospiesznym krokiem udałem w kierunku wyjścia ze szpitala. Myślałem, że
wybuchnę, gdy wreszcie znalazłem się na zewnątrz. Wsiadłem do samochodu, trzasnąłem
drzwiami, oparłem ręce o kierownicę. Wybiegła zaraz za mną i po chwili siedziała już obok.

- do niczego nie doszło. Nie pocałowaliśmy się... Nie mogłabym tego zrobić. Ani sobie, ani
tobie, ani Barby. Mówiłam ci przecież...
- tak, mówiłaś... – zacząłem spokojnie nabrawszy powietrza. – Mówiłaś też, że dopóki nie
znajdziesz odpowiedniego gościa, to tego nie zrobisz. Długo nie szukałaś, nie? Miałaś go
ciągle pod nosem!
- nie szukałam i nie znalazłam... Nie pocałowałam go ani wtedy, ani dzisiaj, ani nigdy go nie
pocałuję! Zresztą, Paddy... Przecież to ty pierwszy...
- nie kończ. Nie chciałem dzisiaj tego poruszać. Najważniejsze, że wszystko się dobrze
skończyło. Staruszka jest pod opieką lekarzy, my... Odwiozę cię do domu. – nie czekałem aż
coś odpowie.

Nerwowo przeszukałem kieszenie płaszcza za kluczykami, a gdy je wreszcie znalazłem,
włożyłem do stacyjki. Obejrzałem się do tyłu. Zjechałem z chodnika, na którym
zaparkowałem i poprosiłem, by zapięła pasy. Zrobiła to bez słowa. Milczenie mnie irytowało.
Niedopowiedzenia prosiły się o wyjaśnienie, wszystkie myśli nakierunkowane były na
rozmowę, której oboje się baliśmy. Włączyłem radio. Niech przynajmniej tam coś mówią.

Dojechaliśmy wreszcie na miejsce. Zaparkowałem pod pubem. Całe szczęście, że nie
wysiadała, bo zbierałem myśli, by coś jej powiedzieć na pożegnanie. Ta noc zaczęła się tak
dobrze. Była co prawda pełna emocji, najpierw jej osunięcie z klifu, potem staruszka. Ale
przecież poradziliśmy sobie. A obie te sytuacje były bezsprzecznie cięższe od tego co stało się
na sam koniec. Próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie.

- jedź ze mną do Niemiec. – nieoczekiwana propozycja, ale wydawała się skuteczna.

Skuteczna na wszystkie nasze problemy. Im szybciej stąd wyjedziemy, tym szybciej
zapomnimy o wszystkich przykrościach, jakie nas tu spotkały. Poza tym i tak po Nowym Roku
wracalibyśmy do studio, praca zaczynała się na nowo. Mieliśmy w planach przeprowadzkę, a
więc i poszukiwanie odpowiedniego dla całej rodziny domu. Pola... Nic jej tu przecież nie
trzymało. Oczywiście jeśli mówiła prawdę i nic do niego nie czuła. Staruszka wyzdrowiała, nie
musiała więc się o nią więcej martwić. Jej rodzice nie przejmowali się losem córki...
Chciałem... Potrzebowałem mieć ją przy sobie. Spojrzałem na nią, byłem wręcz pewien, że się
zgodzi.

- ale... Jak ty to sobie wyobrażasz? Tutaj mam pracę, zarabiam pieniądze, mam dom,
przyjaciół...
- nie musisz pracować. Zresztą chyba nie jest twoją ambicją praca w pubie! Najpierw
będziemy mieszkać w hotelu, potem przeprowadzimy się całą rodziną, jak już znajdziemy
odpowiedni dom. Wszystkich będziesz miała pod ręką... – naprawdę nie spodziewałem się
tak bezsensownego, niezrozumiałego dla mnie oporu.
- Paddy, my... – wyszeptała cicho uciekając gdzieś wzrokiem. – Nie jesteśmy ze sobą. Nic się
w tej kwestii przecież nie zmieniło. Nie chcę być na twoim utrzymaniu, nie chcę być od ciebie
zależna.
- wolisz z nim tu zostać? – zapytałem drwiącym głosem.
- z jakim nim? Nic mnie z nim nie łączy, nic oprócz przyjaźni, która i tak dzisiaj stanęła pod
znakiem zapytania. Nie wiem, jak dalej będą wyglądały sprawy między mną a Williamem. Nie
zostaję tu z nim, ani dla niego. Po prostu... Nie pojadę z tobą tylko dlatego, że zwyczajnie nie mam się gdzie podziać.
- tego nie powiedziałem! – zirytowały mnie wyciągnięte przez nią wnioski. Nie chciałem, żeby
myślała, że proszę by ze mną jechała z litości czy z troski o jej przyszłe losy. – Pola, kiedy ty to
wreszcie zrozumiesz? Ja próbowałem! Próbowałem zapomnieć o tobie na wszystkie możliwe
sposoby. Lisa, alkohol, imprezy, szybkie życie, przyjemności zamiast obowiązków... Nie
mógłbym się zresztą skupić na pracy, na niczym nie mógłbym się skupić, nie mając cię przy
sobie. Kocham cię... Wiem, że... Że to wszystko to moja wina. Spieprzyłem to, zdaję sobie z
tego sprawę. To chyba moja ostatnia szansa na odmienienie przyszłości. Ostatnia, żeby
wróciło to, co między nami było. Nie powiesz mi przecież, że zapomniałaś...
- nie zapomniałam. I chyba o to właśnie mi chodzi.

Nic już nie rozumiałem. Raz wydawała się chcieć do mnie wrócić po to, by chwilę potem
powiedzieć, że nie może mi wybaczyć. Wodziła mnie za nos, a ja, nie wiedząc na czym stoimy,
jedynie coraz bardziej cierpiałem. Nie żałowałem tego wieczora. Tego, że przyjechałem do
niej z kolacją wigilijną na klify w samym środku zimy, że udało nam się podstępem umieścić
panią Mary w szpitalu. Że przeżyliśmy te krótkie, wspaniałe chwile w samochodzie, że jej
bliskość dała mi tyle szczęścia.

Postawiłem jednak sprawę jasno. Po tym, co zrobił William nie miałem już do niego zaufania. Podejrzenia zabiłyby mnie, gdybym musiał ją tu zostawić i zastanawiać się, co tu razem robią. Jeśli by nie zdecydowała się ze mną jechać do Niemiec, jeśli nie odrzuciła by tego wszystkiego, nie zaryzykowała... Uznałbym, że to już po prostu koniec. Czekałem jeszcze chwilę nie wiedząc co powiedzieć. Ona też milczała. Nie chciałem naciskać, domagać się jakichś deklaracji czy zobowiązań. Nic na siłę – jakby to powiedziała teraz staruszka. Nic na siłę...

I chociaż wiedziałem, że będzie mi potwornie ciężko, to zmusiłem się, by to zrobić. Jej szczęście ponad moje, nawet jeśli to oznacza rozstanie.

Powiedziałem, że muszę już jechać. Popatrzyła na mnie tak, jakby jeszcze było jej mało całej
tej farsy. Dodałem więc, że jest już późno, ja zmęczony i lepiej będzie jeśli pojadę teraz i nie
zasnę po drodze. Zrozumiała. Przysunęła się do mnie, pocałowała w policzek. Chwilę jeszcze
tkwiła tuż obok wpatrując się we mnie. Może miała coś powiedzieć, może chciała zmienić
zdanie. Ja już nie miałem siły, by walczyć. Nie widziałem już nadziei. Może... Może gdybym
przynajmniej usłyszał te dwa słowa. Krótkie, a dające tak wiele motywacji. Może to by mnie
zdopingowało, by czekać w nieskończoność aż zmieni zdanie i choćby nawet na odległość –
to trwać cierpliwie w oczekiwaniu na dzień, kiedy się spotkamy, a ona powie, że chce ze mną
być. Tak... Te dwa słowa załatwiły by wszystko... Nie wypowiedziała ich ani wtedy w szpitalu
po tym, gdy pierwszy raz ją zawiodłem, ani dzisiaj. Dzisiaj było blisko... Choć pewnie to moje
subiektywne odczucie. Może po prostu łudziłem się, że ciężko jej to powiedzieć, a tak
naprawdę nie mówiła, bo nie byłoby to zgodne z prawdą.

- Idź już... – wyszeptałem cały czas patrząc przed siebie na drogę. – Proszę cię... Idź.

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz