223. AND HEAD TO THE SKY (part 2)

17 3 2
                                    

Odniosłam kosz na miejsce. Wszystko było tak jak to sobie zaplanowałam, choć musiałam liczyć na panią, której powierzyłam zadanie pozapalania wszystkich zakupionych przeze mnie wcześniej świec i rozstawienia ich dookoła basenu w artystycznym nieładzie. Bałam się jego reakcji. Może wcale nie był to znowu najlepszy pomysł. Wynajęcie basenu na tą noc wprawiło jego obsługę w zdumienie. Nie był duży, raczej niewielki. Okna w całości pokrywały jedną jego ścianę, więc mieliśmy stąd wspaniały widok na niebo. Nie trzeba było nawet wychodzić. Chyba, że by chciał. Chociaż wątpię, postanowiłam zadbać, by nie miał ochoty nigdzie się stąd ruszać. Obok basenu rozłożone były koce, poduszki, naczynia. Sporo poskładanych ręczników. To wszystko przywiozłam tu już wcześniej. Tam też położyłam kosz. Nie wyjmowałam z niego wszystkiego. Tylko to, co było mi potrzebne na sam początek, czyli butelkę szampana. Kieliszki stały już obok, na tacy. Podeszłam do stojących z boku ławek. Obróciłam się za siebie upewniając, że nie podgląda. Stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Wzięłam głęboki oddech, zdjęłam płaszcz odrzucając go na ławkę. Usiadłam na niej, odpięłam suwak kozaków, zdjęłam je, a zaraz potem także rajstopy i sukienkę. Pod nią miałam już tylko jedno. 

Kostium kąpielowy, prezent od Izy. Lepiej wybrać nie mogła. Śliski, srebrny materiał cudownie połyskiwał teraz w blasku tak wielu świec. Drobne szkiełka w ciemnoniebieskim kolorze, które zdobiły ramiączka biustonosza i cieniutki pasek znajdujący się na majteczkach przypominały mi pierścionek jego mamy. Ten, który znowu z dumą nosiłam na palcu. Denerwowałam się. Patrzyłam jeszcze chwilę na niego. Nie wiedział, co go czeka. Nie mógł się spodziewać czegoś takiego. Mnie woda wydała się być czymś nas łączącym. Nasze magiczne spotkania pozacielesne, sny po werbenie będące realniejsze od życia. Uczucia, które nam wtedy towarzyszyły były silniejsze niż te, które można było przeżywać na jawie, kolory bardziej intensywne, paraliżujący strach i radość mogąca wznieść nas na wyżyny, normalnie będące dla człowieka przecież nie do pokonania. I klify... Te, z których bałam się skoczyć. Te wysokie skały, linia oddzielająca bezlitosny, nieokiełznany ocean od stałego, godnego zaufania lądu. Granica pomiędzy życiem a śmiercią, którą raz udało mi się pokonać. Raz jedyny, i to w chwili w której byłam blisko stracenia wszystkiego, co dla mnie najcenniejsze. W takiej, gdy jego życie było w niebezpieczeństwie, a moje wraz z jego. Skoczyłam, przemogłam się. Choć wtedy odwaga było już raczej zbędna. To właśnie woda, jej wiele odcieni, jej łagodność i moc zarazem doprowadziły do naszego połączenia. W niej się nie pamięta, nie czuje się bólu, nie cierpi. W niej się zanurza. Tego właśnie teraz potrzebowałam. Oderwania od rzeczywistości, zatopienia się w tym, co nas połączyło wracając mi go z powrotem. 

Wstałam. Wzięłam ostatni oddech przed tym, gdy miałam się z pamięcią o nim pożegnać. Podeszłam do niego po cichu, na palcach. Nic nie mówiąc, zaczęłam rozpinać guziki jego płaszcza. Gwałtownie złapał mnie za nadgarstki. Struchlałam na moment, on chyba też się przestraszył. A może... Może po prostu chciał sprawdzić, czy to ja. Uspokoił się zaraz, a ja zdjęłam jego płaszcz, bardzo powoli i ostrożnie. Odwiesiłam na wieszak, który znajdował się tuż przy wejściu. Znowu się do niego zbliżyłam. Wyglądał cudownie. Stał wyprostowany, z dumnie skierowaną naprzeciwko głową. Nie obracał się wokoło. Miałam wręcz wrażenie, że całkowicie odcięty od zmysłu wzroku, skupił się teraz na wszystkich pozostałych doznaniach. To może lepiej... – pomyślałam – Może jeszcze nie czas, by zdejmować tą chustę. Nadaje aurę tajemniczości, nie wie co się z nim stanie, nie wie w którym miejscu, w jaki sposób i przez co zostanie dotknięty. Stanęłam tuż za nim. Odsunęłam na boki ręce, które trzymał swobodnie wzdłuż ciała, objęłam go ramionami przywierając do jego pleców. Na początku jedynie przesuwałam dłonie po jego klatce piersiowej, chwilę potem powędrowały wysoko, samoistnie rozwiązały apaszkę, jaka ściskała jego szyję. Musi oddychać... Musi swobodnie oddychać, bo za chwilę czeka go jeszcze więcej. Apaszkę wsunęłam sobie pod pasek przy majteczkach. Zwisała swobodnie, gdy na powrót do niego przylgnęłam. Wyjęłam koszulę z jego spodni. Pasek sprawił mi niewielkie trudności. Zamknęłam oczy, chciałam czuć tyle samo, co on. Rozkoszować się każdym pojedynczym dotykiem i skupić na nim całkowicie czyniąc go najdoskonalszym i niepowtarzalnym. Niedługo trwało, gdy jego spodnie opadły na ziemię. Wtulałam właśnie policzek w zagłębienie między jego łopatkami. Wyprostował się, gdy dotknęłam jego podbrzusza. Aksamitne bokserki... Spojrzałam w dół, były w czarnym kolorze i choć z początku jeszcze tego nie dostrzegłam ze względu na przytłumiony blask świec, to po chwili, gdy uklękłam już przed nim, widziałam drobniutką granatową kratkę, która dekorowała czarny, połyskliwy materiał okalający jego biodra i to, do czego chciałam się za chwilę dostać. Za chwilę... Bo została mi do zdjęcia jeszcze jego koszula. Żałowałam, że muszę. Z długą, lekko pogniecioną, wyglądał niesamowicie pociągająco. Westchnęłam do siebie przyglądając mu się z dołu. Miałam wspaniałą perspektywę, by podziwiać jego ciało. 

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz