220. I WILL FALL

16 3 1
                                    

Wracałem do domu z lotniska. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy na pewno dobrze robię zostając tu jeszcze tych kilka dni. Mogłem już przecież razem z Alexem wrócić do Niemiec. Tam spróbować zapomnieć. Iść na udaną imprezę sylwestrową... Bawić się, pić, cieszyć, że ten rok się wreszcie skończył. Wracałem do domu myśląc o tym, czy jest jeszcze choć cień nadziei. Czy fakt, że nie chciała wyprowadzić się ze mną z Irlandii naprawdę oznaczał, że to już koniec. Tęskniłem za nią. Kilka ostatnich dni spędziłem na odliczaniu kolejnych godzin, które upłynęły od naszego spotkania. Miałem nadzieję, że z każdą następną będę czuł się lepiej, ale tak nie było. Przeznaczeniem chyba nazwałbym to, co zastałem po wejściu do domu. Czułem, że kogoś uderzyłem drzwiami, ale w najśmielszych przypuszczeniach nie liczyłbym na to, że jest to Pola. Stałem więc naprzeciwko niej z idiotycznym uśmiechem na ustach. Nie cieszyłem się oczywiście z tego, że ją potrąciłem, ale z tego, że tam jest. Przypatrywała mi się jeszcze chwilę w milczeniu, a ja czekałem na soczyste „ałaaa". Nie doszło do tego. W końcu po prostu podeszła do zawieszonego na ścianie lustra, stanęła do niego tyłem i podniosła do góry bluzkę. Obtarcie? To mało powiedziane. Siniak rozrastał się w oczach. Z niewiadomego powodu Barby zaczęła się głośno chichotać. Spojrzałem na nią z politowaniem, zdjąłem płaszcz, odwiesiłem na wieszak, po czym zbliżyłem się do Poli, objąłem ją delikatnie w pasie stając za jej plecami, wyszeptałem do ucha krótkie „przepraszam" i pocałowałem w policzek. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Nie musiała podnosić bluzki, na pewno zrobiła to celowo. Nie żebym jej współczuł, tylko żebym miał na co popatrzeć. 

Zaraz potem zebrałem się w sobie i odszedłem bez słowa. Skierowałem się do kuchni, a gdy tylko stanąłem w miejscu, w którym nie mogły mnie z przedpokoju widzieć, oparłem ręce o blat, zwiesiłem bezradnie w dół głowę i wziąłem kilka głębszych oddechów, zastanawiając nad tym, czemu wciąż zachowuję się przy niej jak szczeniak. Nie chciałem, powstrzymywałem się, ale działała na mnie wręcz...

Nie. Opanowałem się jednak, podszedłem do lodówki, otworzyłem ją i złapałem za karton soku pomarańczowego. Wyjąłem z szafki szklankę i napełniałem ją napojem, gdy...

- tak łatwo ci nie wybaczę... – powiedziała stojąc już chyba tuż za moimi plecami. 

Rozlałem sok na podłogę przy okazji plamiąc sobie spodnie. Obróciłem się w jej stronę. Stała stanowczo za blisko. Każdy na moim miejscu tak by zareagował.

- ja chyba też. – odpowiedziałem spoglądając w dół na nogawkę.

Odeszła na moment, by po chwili wrócić z ręcznikiem. Uklękła przede mną i zaczęła energicznie pocierać moje spodnie raz po raz spoglądając w górę. Tu już nawet nie chodziło o to, że chciała mnie przeprosić... Ona chciała... Chciała... Sam nie wiem, czego chciała. Wiem natomiast, że dałbym jej do zrozumienia czego ja chcę, gdybym się od niej nie odwrócił.

Odstawiłem szklankę do zlewozmywaka, odkręciłem wodę i myłem ręce tak długo i sumiennie, jakby były czymś bardzo ubrudzone. A to przecież tylko sok. Chyba ją to rozbawiło, bo słyszałem, jak się śmieje. Nie miałem jednak odwagi sobie tego naocznie udowodnić.

- więc... – zaczęła stanąwszy tym razem obok mnie. Przyglądała się uważnie temu co robię i kontynuowała. – Wybaczę ci, jeśli zgodzisz się powitać ze mną Nowy Rok.

- hmm... – tego się nie spodziewałem. Zakręciłem wodę. Spojrzałem na nią wreszcie. Uśmiechnąłem się nieśmiało zastanawiając co powinienem powiedzieć. Na to przecież liczyłem zostając tutaj... Dokładnie na to! – Mogłabyś przyjść do nas. Standardowo będzie przyjęcie i dom pełen ludzi. Oczywiście z Izą i... Kimkolwiek tam jeszcze zechcesz...

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz