235. BUT IT DIDN'T TAKE HIM LONG

18 2 0
                                    

Gdy rozstaliśmy się, wracając do hotelu, powiedziałam że zaraz do niego przyjdę. A tak naprawdę nie byłam tego jeszcze pewna. Poszłam do swojego pokoju, spakowałam do walizki wszystko, co ze sobą przywiozłam. Nie było tego dużo, ale nie chciałam o tym myśleć rano przed samym wylotem. Planowałam w końcu tą ostatnią noc spędzić z nim. W jego pokoju, w jego ramionach. Wzięłam prysznic, myślałam że pójdzie szybko. Nie wiem jak to możliwe, że zajął mi ponad pół godziny. Dużo w tym czasie rozmyślałam... Nad sensem tego, co robimy. Miejscem, w jakim się znaleźliśmy i drogą, jaką powinniśmy wybrać. Ta, którą obraliśmy, wydawała mi się być niewłaściwa. Chora wręcz. Czułam się od niego zupełnie uzależniona. Jakbym nie potrafiła wytrzymać samotnie pięciu minut wiedząc, że jest tak niedaleko. Czemu tak na mnie działał... To naprawdę bolało, sprawiało że byłam bezsilna, bezbronna, bez prawa do własnego zdania. Nie szykowałam się długo, nie zostało wiele czasu, dochodziła jedenasta. Jeszcze jakiś czas siedziałam na łóżku, niby bezmyślnie, ale tak naprawdę chyba rozważałam, co powinnam teraz zrobić. I w końcu to zrobiłam. Wstałam. Zdjęłam z łóżka przyszykowaną do wyjazdu walizkę i postawiłam ją przy samych drzwiach. Jeszcze ta jedna noc i znowu będę daleko stąd, bez niego. Wyszłam... Na jego piętro poszłam schodami. Umarłabym ze zniecierpliwienia czekając na windę. Stanęłam pod jego drzwiami. Zdawało mi się, że słyszę dźwięki gitary. Niesamowitą melodię. Piękną, ale smutną. Zapukałam dopiero, gdy przestał grać. Po chwili otworzył. Moje serce waliło, a on beznamiętnie powiedział krótkie, załatwiające całą sprawę zdanie...

- nie zasypiaj przy mnie, jeśli mam się obudzić w pustym łóżku...

Nie wierzyłam. Do tej pory byłam przekonana, że bardzo mu na tej nocy zależy. To on przecież o nią zapytał. Ja niechybnie się zgodziłam i dopiero potem zaczęłam cieszyć się z podjętej przez siebie decyzji. Patrzyłam na niego licząc, że coś zrobi, jakoś zareaguje, odwróci to, co przed chwilą powiedział i zacznie się śmiać z mało zabawnego żartu. Chciałam tam wejść... Chciałam znaleźć się obok niego, posłuchać jak gra na gitarze, jak śpiewa do tego... A potem zasnąć obok i obudzić się nad ranem po to, by... Właściwie... Właściwie to może on wcale nie miał takiego złego tego pomysłu. Ranne pożegnanie było by dla nas tragiczne. Nie wyobrażam sobie nawet smutku, jaki bym odczuwała, gdybym na powrót miała go stracić. Po co cierpieć? Po co się męczyć? Przez kilka ostatnich miesięcy dobrze mi szło. Poza tym wiedziałam przecież w jakim on jest stanie. Co przechodzi, jak bardzo destrukcyjnie reaguje na to, do czego między nami doszło. Miałabym znowu doprowadzić go do tego samego miejsca, w którym zakończyliśmy ostatnio nasz związek? Do zimnego, cichego, samotnego poranka? Spuściłam głowę nie dowierzając, że doszłam do takiego wniosku. Że rzeczywiście noszę się z zamiarem, by odejść nie przytulając się nawet do niego. Że tak chłodno to zakończymy... Dopiero co było nam tak dobrze. Po co to zrobiłeś, Paddy? Po co to przytulenie pod drzewem? Ty pierwszy dałeś... Ja potrzebowałam, nie przeczę. Nawet bardzo. Pragnęłam cię i pragnę. Nigdy chyba nie przestanę... Ale teraz... Tak widocznie musi być. Żebyśmy oboje mogli żyć dalej i nie oglądać się na to, co było. Nie dopuszczę, by było cokolwiek. Byśmy zrobili tej nocy coś, co przywróci nadzieje na wspólną przyszłość. Nie chciałam się tym łudzić. Wątpiłam, by cokolwiek nam się udało. Zrozumiałam jego prośbę. Miała dać mi do myślenia, a moja odpowiedź miała nas chronić. Jaka by nie była, była by odpowiednia. Gdybym została, to już na zawsze. Odchodząc zaś nie dawałam nam fałszywych złudzeń. Odeszłam. Słyszałam, jak zamyka drzwi. Widocznie tego się właśnie spodziewał. Nie było dramatyzmu, gonienia po korytarzu, czułych uścisków, łzawych pożegnań.

Wróciłam do swojego pokoju. Wytarłam łzy stanąwszy przed lustrem w łazience. Nawet nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy zaczęłam płakać. Musiało się to odbyć jako odruch bezwarunkowy, nie czułam tego. To był moment, kiedy zdecydowałam się go opuścić. Nie zastanawiałam się długo. Złapałam walizkę, zjechałam windą na dół. W recepcji poprosiłam o samochód i nim też odjechałam spod hotelu. Nie odwracałam się za siebie, choć miałam wrażenie że widzę dokładnie wszystko to, co zostawało daleko za moimi plecami. Na początku poprosiłam kierowcę o to, by zabrał mnie do Dortmund. Tak... Planowałam pożegnanie. Zdanie zmieniłam, gdy zaczął do mnie dzwonić. Raz, drugi, trzeci... Każdy kolejny dzwonek telefonu sprawiał, że pękała mi głowa. Niech wreszcie przestanie... – błagałam w myślach. W końcu wyłączyłam komórkę. Odetchnęłam z ulgą. Zaraz potem poprosiłam kierowcę, by jednak odwiózł mnie na najbliższe lotnisko. I tak też się stało. Kilkadziesiąt minut później kupowałam już bilet na najbliższy samolot do Irlandii. Żałowałam tylko tego, że z nikim się nie pożegnałam. Ani z Barby, Kirą, Angelo, Jimem, papą Danem... Z nikim. Tak po prostu w środku nocy wyszłam i więcej się nie pojawiłam. 

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz