240. SORRY, MY HEART WAS DECEIVING

23 3 5
                                    

Teraz gdy siedziałem na lotnisku, żałowałem że jednak nie porozmawialiśmy. Taki kawał drogi tylko po to, by wręczyć płytę staruszce i zapoznać się z przyszłym partnerem Poli. Bez sensu. Jedyna korzyść, jaką niewątpliwie przyniósł mi ten wyjazd to fakt, że mogłem jej pomóc. Że będzie studiowała na wymarzonym kierunku. Kiedyś zostanie lekarzem... Przypominałem sobie jak podstępnie oszukała Williama, by uśpić staruszkę i przewieźć bez jej wiedzy do szpitala. Zaraz potem przed oczami stanęła mi scena z samochodu, kiedy Jim z Polą odbili mnie z rąk zabawiającego się we władcę świata Alexa, gdy tłumaczyła fachowym językiem co mi się stało, a co jeszcze grozi. Musiałem się sam do siebie uśmiechać, wszyscy przechodzący dookoła ludzie przyglądali mi się podejrzliwie. A ja po prostu miałem ją przed oczyma, a dopóki ją widziałem... Dopóki ją widziałem, byłem szczęśliwy. Jeszcze kilkadziesiąt minut i miałem znaleźć się na pokładzie samolotu, znowu daleko od niej. Póki co, mogłem napawać się myślą, że oddychamy ciągle tym samym powietrzem, że nadal jesteśmy blisko. Nie spodziewałem się jednak, że aż tak... Nie wiem nawet, co mnie nagle skłoniło, żebym tam spojrzał, ale stała tam. I choć z początku wydawało mi się, że to tylko moja iluzja, to po chwili... Uśmiech na jej twarzy, kilka niepewnych kroków w moją stronę. To się chyba naprawdę dzieje – pomyślałem, po czym podniosłem się z miejsca i jeszcze chwilę stałem w oczekiwaniu na nią, kompletnie unieruchomiony. Szła powoli, ale nie wahała się przy tym. A gdy wreszcie znalazła się tuż obok, popatrzyła w moje oczy w taki sposób, że... Nie, nie możesz o tym myśleć! – skarciłem się niemal natychmiast.

- skoro i tak chciałeś wyjechać bez pożegnania, to trzeba było płytę wysłać listem... – wyszeptała uśmiechając się przy tym zniewalająco.

- słuchałaś jej?

- tak.

- więc powinnaś wiedzieć, że ona jest pożegnaniem. – odparłem na przekór wszystkim uczuciom, jakie na powrót we mnie wezbrały.

- ja wiem... Całą noc jej słuchałam i... – zaniemówiła spuszczając wzrok, po czym wzięła głęboki oddech chyba po to, by móc kontynuować – Chcę spróbować.

- co chcesz spróbować? – nie wierzyłem, że to mówi. Przez moment chyba nawet zamiast zadać to bezsensowne pytanie, miałem ochotę chwycić ją w objęcia i zapomnieć o tym wszystkim. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że tego nie zrobiłem.

- chcę... – widziałem teraz na jej twarzy zwątpienie. Zawahała się... Jednak... Dobrze, że się przedwcześnie nie ucieszyłem... – Paddy, chcę jechać z tobą do Niemiec. Albo... Obojętne mi w sumie gdzie, byle by z tobą. Chcę zrobić wszystko, by tym razem nam się udało. Budzić się razem z tobą i przy tobie zasnąć. Patrzeć w twoje oczy za każdym razem, gdy będę ci mówiła jak bardzo cię kocham... Nie chcę... Nie chcę stracić już ani jednego dnia mojego życia.

Patrzyłem na nią oniemiały. Im dłużej milczałem, tym większe cierpienie bezwzględnie rysowało się na jej twarzy. Przecież to nie w niej tkwił problem. To nie ona miała się starać, nie ona naprawiać, nie ona wracać...

- czy ty naprawdę nie widzisz tego, jak bardzo cię zraniłem? Mało ci? – moje myśli niepostrzeżenie wtargnęły do naszej rozmowy.

- ale ja jeszcze bardziej cierpię nie mając cię obok!

- to minie... Zobaczysz. Sama mi powtarzałaś. Wtedy po rozmowie z tatą, pod drzewem. Pamiętasz? Sama wtedy mówiłaś, że w końcu stanę na nogi, że oboje staniemy. To się musi udać. Cierpliwości...

- to po co przyjeżdżałeś? – po tym pytaniu zadrżały jej usta. Przytuliłem ją. Mocno.

- nie płacz. Proszę. Już dość łez przeze mnie. Objęła mnie w pasie ramionami, przylgnęła do mnie. Całym ciałem odczuwałem jak drży. Jak bardzo znowu cierpi, jak ja jestem temu winien. Sam już nie wiedziałem na co mi był ten przyjazd. Starałem się znaleźć jakieś pozytywne jego strony... – Twoje miejsce jest tutaj. Tutaj masz przyszłość...

- Owen mi powiedział... – wyszeptała zaskakując mnie całkowicie.

- co ci powiedział? – pocałowałem ją w czubek głowy zadając to pytanie.

- że opłaciłeś mi studia. Że byłeś wczoraj pubie też już wiem. Nie odchodź ode mnie... Przecież mnie kochasz...

I to był fakt, którego zaprzeczenie mogło definitywnie zamknąć ten etap naszego życia. Umożliwić drogę naprzód. Ścisnąłem ją jeszcze bardziej. Sam nie wierzyłem, że naprawdę chcę to zrobić. Ale wreszcie postąpiłbym prawidłowo. Wreszcie według słów pani Mary. Przedłożyłbym jej szczęście ponad swoje własne. Wiedziałem już przecież, że sama miłość nie wystarczała. Była między nami. Każdą komórką swojego ciałem od trzech lat czułem, że ją kocham. A pomimo tego robiłem rzeczy, których nie robi się ukochanej osobie. Nie byłem do tego stworzony. Nie potrafiłem dawać szczęścia. Dlaczego miałem ją nadal mamić nadzieją, że coś w tej kwestii się zmieni? Tylko po to, by egoistycznie zatrzymać ją przy sobie? Nie pozwolić ułożyć sobie życia z kimś, kto będzie dla niej dobry i nie oszuka jej nigdy? Zasługiwała na to. Zasługiwała...

- nie kocham cię, Pola. – wyszeptałem z zamkniętymi oczami. Zdziwiło mnie, że to krótkie zdanie, raptem kilka słów... Że one naprawdę przeszły mi przez gardło. Odsunęła się ode mnie, ale nadal jeszcze nie odtrąciła. Po prostu spojrzała mi w oczy prosząc, bym to powtórzył. Tym razem nie miałem już odwagi. Nie wprost, nie w ten sposób. Nie chciałem widzieć jej łez... – Owen to świetny chłopak. Powinnaś dać mu szansę – próbowałem zmienić temat.

- nie Paddy, nie o nim teraz rozmawiamy. Powtórz to co powiedziałeś, ale patrz mi przy tym w oczy. Tak, żebym nie miała żadnych wątpliwości...

- Pola... – nadal nie potrafiłem... Spuściłem wzrok. Objąłem ją w pasie, nieśmiało tak jakbym bał się, że mnie odepchnie. Przyciągnąłem do siebie, objąłem i walczyłem. Ciągle jeszcze walczyłem.

- więc obiecaj, że już nigdy nie powiesz, że mnie kochasz... – wyszeptała przerywanym głosem po chwili. Otworzyłem oczy, jakiś czas jeszcze się nad tym zastanawiałem. Nie zostawiało mi to furtki. Z resztą, przecież na tym właśnie mi zależało. Na tym, żeby była szczęśliwa...

- obiecuję – powiedziałem tak cicho, że sam siebie nie usłyszałem.

Ona jednak chyba dość wyraźnie, bo dopiero teraz odsunęła się ode mnie obserwując podejrzliwie każdy mój gest, każdą minę. Starałem się nie robić nic. Stałem przed nią, kompletnie obezwładniony spojrzeniem, którym zdawała się odczytywać wszystkie moje myśli i towarzyszące im emocje. Nie spodziewałem się tego, co chwilę później zrobiła. A właściwie podarunku, jaki mi wręczyła. Wyjęła ją z kieszeni dżinsowej kurtki, jaką na sobie miała. Równo złożona niebieska apaszka. Taka, w jakiej dawno temu lecąc też do Niemiec, podarowałem jej...

- werbena... – powiedziała podając mi teraz zawiniątko.

- po co mi to teraz?

- żebyśmy nie mijali się tak, jakby nie było nas w tym samym miejscu...

Nie czekała na moją odpowiedź. Odeszła. Zresztą... Nie wiedziałbym, co jej odpowiedzieć. Miałem wrażenie, że chodzi nie o codzienność i to, że byłem w pubie i się z nią nie spotkałem, a o sny... A właściwie jeden. Czekałem w nim na nią. W siarczystym deszczu, przemoknięty do ostatniej suchej nitki, zmarznięty. Na środku drogi pod pubem grałem na gitarze „Why don't you go" i chyba liczyłem na to, że się tam pojawi. Może teraz... Rozwinąłem apaszkę spoglądając z nadzieją na zasuszony kwiat... Może teraz będzie nam rzeczywiście łatwiej się spotkać.

Było mi ciężko i było mi źle. Cierpiałem, choć wierzyłem, że dokonałem rozsądnego wyboru. Rozstaliśmy się tam, tego dnia na dobre. Nigdy więcej miałem jej nie zobaczyć. Obiecałem to i sobie i jej, musiałem dotrzymać danego słowa. Po dziś dzień pamiętam chwilę, gdy samolot odrywał się wtedy od płyty lotniska. Tam w dole, daleko za sobą zostawiłem sens swojego życia. Każdy kolejny dzień miał za zadanie oddalać mnie od wspomnień o niej i wyobrażeń tego, co by było, gdybym wtedy nie odleciał.


Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz