211. I'M NOT THE ONLY HUNGRY FOR LOVE

18 2 0
                                    

- do niczego nie doszło... – powiedziałam cicho siadając na odsuwanym właśnie przez niegokrześle. 

- ale było blisko... – odparł zajmując miejsce obok, zaraz potem położył wyprostowane włokciach ręce na stole, popatrzył na mnie. Jego oczy były podkrążone, szkliste izaczerwienione. Wyglądał, jakby całą noc nie spał. 

- William... – nie wiedziałam, co chcę powiedzieć. Wiedziałam jedynie jak zacząć – To niepowinno mieć miejsca. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Ty kochasz Barby... 

- ty Paddy'ego... – przerwał mi niespodziewanie. 

Chyba nawet zaczepnie, bo zaraz potemzamilkł tak, jakby liczył na zdementowanie lub potwierdzenie tego, co przed chwilą zdawałsię z taką pewnością wypowiedzieć. 

- nie chcę, by coś pomiędzy nami się zmieniło... – wyszeptałam w końcu licząc, że tym jednymkrótkim zdaniem postawię kropkę nad 'i'. 

- coś znaczy co? 

- cokolwiek. Chciałabym, żeby było tak, jak jeszcze wczoraj, gdy tam jechaliśmy. Całą resztępowinniśmy wymazać z pamięci i nigdy do tego nie wracać. Kocham cię, ale... 

- jak brata? – zapytał z lekkim, chyba nie do końca szczerym, uśmiechem. 

Bałam się odpowiedzieć. Wytrącił mnie z równowagi. Wstałam z miejsca i już chciałam zrobićsobie kawę, gdy usłyszałam podjeżdżający pod dom samochód. Podeszłam do okna,wyjrzałam i... Paddy właśnie parkował tuż obok auta Willa. Wysiadł z bukiecikiem polnych,zebranych chyba przez samego siebie, kwiatów. Popatrzył na samochód Willa, zatrzymał sięprzy nim na chwilę, po czym ruszył żwawym, pewnym siebie krokiem w stronę drzwi.Ucieszyłam się. Sama nie wiem, czemu. Cały nastrój jednak mi minął, gdy obróciłam się zasiebie dostrzegając siedzącego przy stole z odwróconą w drugą stronę głową Williama. Paddyzapukał do drzwi. Stałam jeszcze chwilę przy przyjacielu nie wiedząc co powiedzieć i czywypada jeszcze cokolwiek mówić zanim zdecyduję się wpuścić do środka Patricka. W końcu,w geście samej sobie bezradnie rozłożyłam ręce. Poszłam do drzwi, odblokowałam zamek ipo chwili już udawałam zdziwioną na jego widok. Uśmiechnął się szeroko, ale niepewnie. Niepowiedział nic zanim nie wyjął trzymanego za plecami bukietu. 

- wiem, że inaczej się umawialiśmy... Ale pomyślałem, że was zawiozę do Doolin. I tak mampo drodze. – powiedział zdając sobie przecież już sprawę z tego, że jest William, a więc mamyjuż kogoś, kto mógłby zawieźć nas na miejsce. 

- dzięki... – uśmiechnęłam się delikatnie i dodałam – Wejdź. 

Zbliżył się do mnie, jedną ręką objął w pasie, a drugą wręczył kwiatki. Potem pocałował mniew policzek. Tak powoli i delikatnie jakby bał się, że go zaraz odepchnę. Nie rozważałamnawet takiej możliwości. Choć każda jego nieśmiała pieszczota i dotyk najkrótszy sprawiałymi ból, pragnęłam ich całą sobą. Byłam od nich uzależniona. 

- prześlicznie wyglądasz... – manipulant powiedział. 

Wiedziałam, że kłamie, ale żeby aż takprosto w oczy, o poranku po ciężkiej nocy? Te słowa nie dały mi spokoju. Poprosiłam, żebyposzedł do kuchni, poczekał tam na mnie z Willem i włożył kwiaty do wody, a samapobiegłam do łazienki. 

- co ty tak bez pukania jak do siebie? – wystraszyłam Izę, która stojąc właśnie pod prysznicemzdołała gwałtownym ruchem rąk zasłonić co nieco. 

Stanęłam przed lustrem i oniemiałam.Teraz rozumiałam, dlaczego moja kochana przyjaciółka tak szybko ulotniła się z widokupublicznego... 

- nie zmazałyśmy nawet makijażu przed snem! – krzyknęłam sięgając po swoją kosmetyczkę. 

- na twoim miejscu skupiłabym się jeszcze na włosach... – dodała ironicznie się ze mniepodśmiewając. 

Spojrzałam ponownie w lustro. No tak... Nawet ich nie rozpuściłam z tego cudacznego,wysoko upiętego koka. Efekt teraz był taki, że otaczała mnie korona poskręcanych sprężynek,którym udało się uwolnić z niewygodnego zapięcia, a kok dawno stracił już swój zgrabnykształt i przeistoczył się teraz w rozlaną na czubku głowy burzę kłaków, z których każdyprzemieścił się w wybranym przez siebie kierunku. Jakby tego wszystkiego jeszcze było mało,to miałam na sobie długi do połowy ud t-shirt i krótkie bawełniane spodenki piżamowe,których jedna nogawka podwinęła się do takiej wysokości, że w ogóle nie było jej widać.Przy tylu koniecznych poprawkach spędziłam w łazience jeszcze dużo czasu. Pocieszało mniejedynie to, że Iza potrzebowała jeszcze więcej. Prosiłam, by się pospieszyła i wyjaśniłam, że wkuchni czeka na nas dwóch gości. Dopiero ten drugi przeze mnie wymieniony sprawił, żeobiecała uwinąć się najszybciej jak tylko będzie mogła. Umyłam się więc, uczesałam, zmyłamstary makijaż i zastąpiłam go nowym, aczkolwiek bardzo już delikatnym. Ubrałam się nawetjak cywilizowany człowiek w porze popołudniowej i z szerokim, pewnym siebie uśmiechemdotarłam z powrotem do kuchni, w której... 

Panowało całkowite milczenie. Chłopcy siedzieli przy stole, każdy interesował się wzrokowoinnym przedmiotem. Dopiero, gdy stanęłam w progu zastanawiając się, co im się stało,spojrzeli w tym samym kierunku. Czyli na mnie. Złożyłam ręce widząc ich zainteresowanie,Paddy'emu zaproponowałam kawy, Williamowi zabrałam pusty już kubek i podeszłam doczajnika, by zrobić to, od czego powinien zacząć się ten dzień.Na nowo zagotowałam wodę w czajniku. Czekałam na ten gwizd oparta o szafkę kuchenną,na przemian zagadywałam Paddy'ego i Willa. Odpowiadali krótko, powiedziałabym, żezdawkowo. Unikali tematów wspólnych, dyplomatycznie nie wtrącali się sobie w zdanie, aleteż nie próbowali nawiązać wzajemnej relacji. Byłam absolutnie przekonana, że chodzi opoprzednią noc. O to, że Paddy się ze mną szarpał nie chcąc wypuścić z domu, że William goode mnie odepchnął... Ale tak naprawdę to była przecież drobnostka. Tacy przyjaciele jak onipowinni wyjaśnić to sobie w kilka sekund śmiejąc się serdecznie z rangi stworzonego przezsiebie samych problemu. 

- więc co was ugryzło? – nieopatrznie wymsknęło mi się pytanie, które jeszcze przed chwilązadawałam sobie samej w myślach. 

- nic... – o, jednak się lubili skoro wspólna odpowiedź ich połączyła i jeden drugiego nadalmiał ochotę kryć. 

Do samego końca ze sobą nie rozmawiali. Will zaskoczył chyba nas wszystkich mówiąc zarazpo tym, jak Iza pojawiła się z powrotem w kuchni, że chciałby wracać jak najszybciej dodomu. 

- jest dopiero pierwsza. Pub otwieracie o szóstej. – powiedziałam podnosząc kubek do ust. 

- mama się źle czuje, wolałbym przy niej być. – odrzekł spuszczając wzrok. 

- od kiedy? – niespodziewanie nagłe pytanie Paddy'ego wytrąciło mnie z równowagi. 

Spojrzałam na niego. Siedział niespokojnie wyczekując jak najszybszej, najlepiejnatychmiastowej odpowiedzi. Wydawało mi się nawet, że trzęsą mu się odrobinę ręce. Jegozarumienione zazwyczaj policzki przybrały teraz kolor purpury. I nie był zawstydzony, poprostu się bał... 

- od kilku dni, ale dzisiaj rano zasłabła. Charles z Evanną są przy niej. Wolałbym też już jechać.Więc... – Will wstał od stołu, przy którym wszyscy siedzieliśmy. Zapanowało milczenie. Żadnez nas się nie śmiało odezwać, dopóki nie powiedziałby co teraz robić, a on wystrzelił, że... –Nie musicie jechać, ale ja już będę się zbierał... 

- wątpię, żeby któreś z nas nie chciało... – powiedziałam podnosząc się z miejsca, po czymspojrzałam na Patricka i Izę i dodałam – Jeśli nie masz nic przeciwko oczywiście. 

- jasne. – skinął głową. 

Do wyjścia gotowi byliśmy w maksymalnie dwie minuty. Paddy stanął przy swoimsamochodzie, Will przy swoim. Popatrzyli na nas... 

- jedźcie z nim... – powiedział William wsiadając za kierownicę. 

Popatrzyłam na Patricka, onpatrzył na mnie. Jestem pewna, że zrozumiał. 

- jadę z tobą... – odrzekłam idąc pospiesznym krokiem w stronę przyjaciela. 

- ja też. – zawtórowała mi Iza. 

Jechaliśmy do Doolin najszybciej jak było można. Zerkałam co chwilę w lusterko wsteczneupewniając się, że nadal za nami jedzie, że nie zrezygnował. Ale moje wątpliwości byłycałkowicie bezzasadne. Kochał staruszkę. Kochał ją nie mniej ode mnie i tyle samo dla nasobojga znaczyła.

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz