Rozdział 14

777 134 8
                                    

-To pomożesz mi czy nie? -złoszczę się, bo Lukas tylko siedzi i patrzy na książkę i kartki przed nim. 

-Skąd masz tak wcześnie sylabus. Nie dają go w wakacje. Najszybciej na pierwszych zajęciach. 

-Dostałam od Diany. 

-Mamo! -podnosi się z miejsca i idzie do niej przez trawnik gdzie aktualnie robi coś przy kwiatach. -Dlaczego ja nie dostałem sylabusów. 

-Naprawdę Lukas? -nawet na niego nie patrzy. 

-No co. Mi też mogłaś załatwić go, a nie dostałem. 

-Synu, myślę, że nigdy w życiu nie przeczytałeś nawet jednego, który dostałeś w szkole. Po cholerę miałabym się wysilać by Ci załatwić go wcześniej. Szkoda mojego czasu. 

-Jakby podejść do tego w ten sposób. -przekrzywia głowę w bok i duma. Mam ochotę się zaśmiać z jego niezadowolonej miny. 

-W ostatnim roku najczęściej powtarzałeś mi, że masz zamiar iść na żywioł czy coś takiego. -podnosi się z miejsca i staje naprzeciw niego. -Chcesz mim powiedzieć, że w końcu coś się zmieniło. Uwierz mi byłabym przeszczęśliwa. Już teraz mogę iść po twoje książki jeśli chcesz zacząć się uczyć wcześniej by...

-Nie! -krzyczy przerażony. -Mam wakacje. -cofa się w tył, a ona idzie za nim. -Żadnych książek do poniedziałku. Zero nauki. Wakacje. Przynajmniej ostatnie dni wakacji. -Diana z uśmiechem unosi swoją brew i widzę jak ma ochotę się zaśmiać z własnego syna. 

-Czyli możemy uznać twoje pytanie o sylabus za bezsensowne i niepotrzebne. 

-Tak masz rację. Nie przemyślałem tego.

Lukas ucieka od niej jak oparzony i opada na fotel obok mnie. Kartki lądują na stoliku, a ja się uśmiecham. 

-Mam rozumieć, że jednak muszę radzić sobie sama. 

-Poczekaj, daj mi parę minut. - wzdycha i wyciąga telefon. 

Na powrót otwieram podręcznik i zaczynam czytać temat, jęczę, bo za cholerę nie uda mi się tego zrozumieć. Nie miałam w poprzedniej szkole nawet wprowadzenia do rachunku prawdopodobieństwa, a to wszystko co tu jest wydaje mi się czarną magią. 

-Masz może jakieś notatki z zeszłego roku albo stare książki? -pytam ale chyba mnie nie słyszy, bo jest zbyt zajęty stukaniem w ekran. 

Zła odkładam książki i idę sprawdzić czy Ben obudził się z drzemki. Kiedy widzę, że maluch nadal smacznie śpi korzystam szybko z łazienki i wracam na taras. 

-Nadciąga odsiecz. -Zadowolony z siebie Lukas rozwala się na fotelu i popija napój. 

-Co to znaczy? -Zerkam w jego stronę.

-To znaczy, że użyczę Ci na trochę mojego nauczyciela. -Nie mam pojęcia o kim mówi ale już po chwili przekonuję się, że chodziło o bruneta. Sąsiada czy też najlepszego kumpla mojego przyszywanego brata. -Jak uda Ci się go przekupić to odrobi twoje prace domowe. -mamrocze Lukas. -Ogarnia to wszystko w parę minut. 

-Chcesz mi powiedzieć, że jest w tym dobry. 

-Jest najlepszy. Sam nie wiem jak to robi ale ponoć rozumie matmę i twierdzi, że jest łatwa. -otwieram szeroko oczy i muszę aż poprawić okulary, bo faktycznie wydaje się mi to tak samo niewiarygodne jak jemu. Nie ma możliwości, by ktokolwiek ogarniał matematykę i był normalną osobą. 

-Cześć. -unoszę wzrok w górę i wpatruję się w wysoką postać tuż przede mną. 

-Cześć. - staram się nie szczerzyć jak głupia. 

WillowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz