Rozdział 26

704 132 13
                                    

Przez całą drogę mówię do Bena by jego małe oczka się nie zamykały. Wciąż odwrócona do tyłu staram się nie zerkać na chłopaka obok mnie. Siedzi odrobinę spięty i nie odzywa się. Za to zauważam, że wciąż zerka na zegarek. Może jest gdzieś umówiony i boi się spóźnić. 

-Wiesz, może jednak masz ochotę coś zjeść? -pyta gdy skręcamy na naszą ulicę. 

-Nie dzięki. Zjemy w domu. Nie chcę zabierać Ci więcej czasu. 

-Chętnie bym coś zjadł. Zawrócę. -oznajmia w momencie gdy odwracam się. 

Zaszokowana wgapiam się w obrazek przede mną i zaciskam mocno pięści. Co do cholery! Mam ochotę krzyknąć. Zerkam na Scotta, który bacznie mi się przygląda. Powoli przełyka ślinę i parkuje samochód przed domem obok radiowozu policji. Niebiesko czerwone światła migają ale nie ma tu żadnego z policjantów. 

-Nim zdążę pomyśleć wysiadam z samochodu i idę w stronę domu. 

-Willow, czekaj. -Scott wyrasta przede mną i chwyta mnie w ramiona. -Stój. Nie możesz tam iść. 

-Co? -patrzę na niego i lustruję go wzrokiem. 

-Zabierzmy Bena gdzieś indziej. Wszystko Ci wytłumaczę tylko stąd chodźmy. 

-Co mi wytłumaczysz? -pytam zła jak osa i chyba tylko płacz Bena powstrzymuje mnie przed uderzeniem tego palanta. 

Wyswobadzam się z objęć bruneta i idę do tylnych drzwi samochodu. Sprawnie odpinam chłopca i przez chwilę uciszam. Zapewniam, że nic mu nie grozi i że przy nim jestem. Chłopiec ufnie wtula się we mnie i zaciska mocno rączki na mojej szyi. Jego małe ciałko delikatnie drży od płaczu więc go obtulam jeszcze bardziej. 

-Możesz mi powiedzieć o co chodzi? -patrzę ze złością na chłopaka stojącego o krok ode mnie ale milczy przypatrując się nam ze zbolałą miną. 

-Miałeś jej tu nie przywozić. -Od strony domu dociera do mnie głos Lukasa. Po raz pierwszy słyszę by był zły i to do tego stopnia. -Willow podam Ci adres i pojedziesz do dziadków. - mówi gdy tylko zbliża się na tyle by spojrzeć mi prosto w oczy. 

-Możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? -pytam po raz kolejny. 

-Wytłumaczy CI wszystko ojciec jak tylko dojedziesz na miejsce. 

-Lukas. -nic więcej nie mówi i nie reaguje nawet gdy uderzam go w ramię. -Mów do cholery. -Obaj mówcie co się stało.

-Powiem gdy bezpiecznie będziesz siedzieć u dziadków. -oznajmia Lukas. -Zawieź ją tam. -Mówi do Scotta. -Prosiłem byś jej tu nie przywoził. 

-Mówiłeś o godzinie i nie powiedziałeś o co konkretnie chodzi. CO miałem do cholery zrobić. Chciała wrócić by położyć dzieciaka spać. Nie mogłem jej zmusić.

-Było coś wymyślić.

Jego upartość sprawia, że mam coraz to większe podejrzenia. Chodzi o mnie. Nie chce bym tam weszła, bo chodzi o mnie. 

Gdy Lukas prowadzi wymianę zdań ze Scottem mijam ich nim któryś mnie zatrzyma i biegnę do drzwi frontowych skąd wybiegł Lukas. 

-Willow stój! -Scott krzyczy ale ja już i tak stoję w progu. 

Oniemiała patrzę na piękny dom mojego ojca, który jest w ten chwili zdemolowany. Meble są poprzewracane a zawartość szuflad wypadła na podłogę. Gdy wchodzę głębiej szkło chrzęści mi pod stopami. Głupi dźwięk sprawia, że maluch w moich ramionach wzdryga się więc przyciskam go do siebie jeszcze bardziej. 

-Maleńka, wyjdźmy stąd. -Scott łapie mnie za rękę w tym samym momencie gdy zauważam go na podłodze. Nie mam pojęcia czego się spodziewałam ale z pewnością nie tego. Zamieram i muszę sobie przypomnieć o tym by oddychać. 

WillowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz