Rozdział 11

682 123 4
                                    

Budzę się wcześnie rano i przesuwam Bena bardziej na środek łóżka. Choć Kim była ucieszona ze swojego pokoju i tak wieczorem bez słowa położyła się w moim łóżku, a Ben nawet przez chwilę nie spojrzał na łóżeczko stojące pod ścianą. Z uśmiechem na twarzy ułożyłam się obok nich i patrzyłam jak zasypiają. Sama po raz pierwszy nie miałam problemu z zaśnięciem. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko upewniłam się, że śpią zatopiłam się w miękkiej poduszce i odpłynęłam. 

Podnoszę się i po cichu zgarniam swoje ubrania by przez przypadek ich nie zbudzić. Dopiero w salonie zakładam na siebie swoje luźne dżinsy i jedną z szerszych podkoszulek. Materiał nie jest tak miękki jak podkoszulka, którą dała mi wczoraj Diana. Przynajmniej jest czysta i to się liczy. W naszej nowej kuchni staram się rozgryźć ekspres by dostarczyć sobie podstawową dawkę kofeiny. Po dobrych dziesięciu minutach chwytam kubek i wychodzę na ganek. 

Przedziwnie jest czuć taki spokój. Przeważnie każdego dnia rano musiałam nasłuchiwać czy Piter albo matka jeszcze śpią, a w te gorsze dni starać się by przez przypadek nie wpaść pod jego pięść. Tutaj wydaje mi się, że czas się zatrzymał. Otacza mnie tylko cisza wypełniona porannym śpiewem ptaków i szumem wody odbijającej się o brzeg. 

Podskakuję gdy mój telefon się odzywa. Nie przyzwyczajona do dostawania wiadomości unoszę go do oczu i wpatruję się w niego nie rozumiejąc o co chodzi. 

Nieznajomy: Mam nadzieję, że dopiero idziesz spać. 

Nieznajomy: Kto do cholery wstaje o tej porze?

Nieznajomy: Czy to kawa? 

Rozglądam się na boki ale nikogo nie zauważam już mam napisać "kim jesteś" gdy przychodzi następna wiadomość.

Nieznajomy: Patrz wyżej nowa siostro. 

Lukas. 

Mogłam się domyślić. Patrzę w stronę domu i zauważam go w jednym z okien. Jego ekran w telefonie oświetla mu twarz, a ręka drga. Domyślam się, że zaraz dostanę kolejną wiadomość. 

Nieznajomy: Ej powiedz, że masz kawę. 

Ja: Mam kawę. 

Odpisuję i pociągam spory łyk z kubka. Gdy ponownie patrzę w górę jego już nie ma w oknie więc wzruszam ramionami i zapisuję sobie jego numer. 

-Podziel się. 

-Cholera jasna. - prawie oblewam się kawą -Nie strasz mnie w ten sposób. 

-Sorki. Myślałem, że mnie widzisz. Szedłem tą cholerną ścieżką przed Tobą. -wskazuje drogę do domu w jednym momencie, a w kolejnym moja kawa znika. A jeszcze w kolejnym zostaje wypluta na trawę. -Co to do cholery jest?

-Kawa. -odpowiadam.

-Z toną cukru w środku?

-Nie jest aż tak słodka. -zaprzeczam i przyglądam się jak zawija koszulkę w górę i wyciera sobie nią język. Nie umyka mi, że jego brzuch składa się z samych mięśni. Lustruję go wzrokiem i dopiero teraz zauważam, że ma na sobie spodenki do ćwiczeń i buty do biegania. Jego włosy są w totalnym nieładzie i sterczą na wszystkie strony. 

-Będziesz biegać? - pytam jak głupia.

-Nie, tańczyć walca. - odpowiada sarkastycznie. 

-Kto do cholery wstaje o tej porze? -mówię ze śmiechem i zabieram mu swój kubek by iść po świeżą kawę. 

-Bardzo śmieszne. -Drepcze za mną. Nalewam kawy do dwóch kubków i jeden podaje jemu, a do swojego wsypuję trzy łyżeczki cukru. -Dzięki. 

-Bądź cicho dzieciaki śpią. -wskazuję na otwarte drzwi do sypialni na co się krzywi. Wskazuje ganek i zabiera ze sobą krzesło. Też wychodzę za nim tylko z kubkiem. Stawia krzesło, a na nim kawę po czym idzie znów do środka. Po chwili wraca z kolejnym krzesłem i to stawia przede mną. Rozsiada się na swoim i zarzuca długie nogi na barierkę ganku po czym pociąga łyk napoju. Odwracam krzesło ty usiąść na nim okrakiem i opieram przedramię na oparciu. 

WillowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz