Rozdział 3

682 116 5
                                    

-Willow? Willow? -Delikatny dotyk sprawia, że się wzdrygam. Kiedy ponownie ktoś dotyka moich włosów jestem już na to przygotowana, staram się zachować spokój i nie uciec od niego. Może to matka, może w końcu moje błagania do niej dotarły. 

 Przysłuchuję się delikatnemu kobiecemu głosowi ale trudno mi zrozumieć jej słowa docierają do mnie jakby z oddali. Jedyne czego jestem pewna to, że to nie matka. 

-Jak długo będzie w takim stanie? -udaje mi się wyróżnić słowa i skleić je w całość. 

-Dostała silny lek uspokajający. Za bardzo się ruszała i krzyczała. -Tym razem męski głos dociera do mnie o wiele wyraźniej. 

-Gdzie jest Ben i Kim? - Pytam, choć nie mam pojęcia czy ktokolwiek mnie zrozumiał, bo nawet mi mój głos wydaje się strasznie ochrypły. -Gdzie... - Chcę ponowić pytanie lecz czyjaś dłoń ląduje na mojej twarzy i odgarnia z niej kosmyk moich włosów. 

-Spokojnie. Nic im nie jest. 

-Gdzie oni są? - pytam ponownie. 

-Teraz musimy zająć się tobą im nic nie jest. - kobieta mówi łagodnie ale mnie to nie obchodzi. Zginam rękę i podkładam ją pod głowę, bo znów leżę twarzą w dół. -Nie ruszaj się. Nie wolno Ci się ruszać. 

-Muszę do Bena... -Czyjaś dużo silniejsza dłoń przytrzymuje mnie za ramię i padam pod niewielkim naporem. 

-Nie możesz się ruszać. Dwa razy zszywałem twoje plecy. Nie chcę robić tego kolejny raz.-Mężczyzna odrywa dłoń od mojego ramienia i delikatnie dotyka nagiej skóry na moich plecach. Wstrzymuję oddech ale już po chwili dotyk znika, a ja wypuszczam powoli powietrze. -Czy jeśli ich przyprowadzimy będziesz spokojnie leżała.

-Tak. -chrypię. 

-Cindy, przyprowadź dzieci. -mężczyzna zajmuje miejsce kobiety lecz on przesuwa krzesło tak by znaleźć się w moim polu widzenia. Mrugam parę razy by obraz wyostrzył mi się. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że płakałam. Wyciągam dłoń spod głowy i palcem ocieram łzę. -Żadnych gwałtownych ruchów. 

-Dobrze. -skrzeczę. -Mogę się napić? - pytam, bo suchość w gardle sprawia mi ból. 

Do moich ust zostaje podsunięta słomka, łapczywie pociągam zawartość kubeczka i gdy chłodna woda dociera do mojego gardła mam ochotę westchnąć z ulgi, a zarazem wyć z bólu. Przełykanie tak bardzo boli. 

-Twoje gardło będzie jeszcze jakiś czas obolałe. -odsuwa słomkę od moich ust, ostatni raz przełykam z bólem i tym razem bardziej skupiam się na mężczyźnie obok mnie oraz otoczeniu.

Mężczyzna ubrany w niebieską bluzkę patrzy na mnie przyjaźnie. Jego siwe włosy odrobinę nie pasujące do młodego wyrazu twarzy są idealnie zaczesane, a w niebieskich oczach jest wypisana troska. Jedyne co mogę zobaczyć ze swojej pozycji to białe ściany i lampę zawieszoną na ścianie. 

-Czy jesteś gotowa ze mną porozmawiać? 

-Nie. - wykrztuszam. - Chcę Bena i Kim. 

-Cindy ich przyprowadzi. Są tylko wystraszeni ale nic im nie dolega. Twoja matka...

-Nie interesuje mnie moja matka. - wtrącam. -Muszę zobaczyć Bena i Kim. 

-Dobrze. Niedługo tu będą. Tak więc musimy poczekać. 

-Dobrze. 

-Zanim przyjdą, chciałbym omówić co Ci dolega. 

-Gdzie ja w ogóle jestem? 

-W szpitalu. Zostałaś przywieziona po ciężkim pobiciu.- Jak fala tsunami obrazy Pitera powracają. Jego oszalały wzrok i to jak szarpał mną jak szmacianą lalką. -Najgorzej wyglądają twoje plecy. Parę ran nie było powierzchownych i potrzebowałaś szwów. 

WillowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz