Rozdział 18

835 140 17
                                    

Kolejnego ranka spieszę na śniadanie. Nie mam pojęcia jak to się stało, że zaspaliśmy. Gdyby Diana zaniepokojona naszą nieobecnością nie pojawiła się w domku nie zdążylibyśmy do szkoły, a to dopiero drugi dzień. 

W podskokach ściągam Bena z łóżka i jednocześnie staram się ubrać jak najszybciej. Marudny chłopiec przeciera sennie oczka ale posłusznie daje mi się ubrać. Kim jak z procy wyskoczyła z łóżka i gdy tylko wychodzimy z sypialni podążamy już za nią prosto do domu i kuchni. Pochłaniam śniadanie w tym samym czasie co Lukas tyle, że on ma bardziej niezadowoloną minę. 

-Nie chcę nic mówić ale chyba musisz jeszcze ogarnąć to. -wskazuje na moją twarz. Jęczę, bo nawet nie pomyślałam o makijażu, a wszystkie siniaki choć straciły swoje intensywne barwy, nadal są widoczne. 

-Dajcie mi pięć minut. -sapię gdy widzę już na zegarku za piętnaście ósmą. 

-Willow. Spokojnie, ja odwiozę dziewczynki, a ty pojedziesz z Lukasem. 

-Nie, nie zdążysz do Olego. 

-Nie muszę iść do fryzjera. -kobieta zaperza się i tylko czekam kiedy tupnie nogą. Nie robi tego ale już wyobrażam sobie jak wyglądałoby to komicznie. 

-Oli specjalnie otworzy dla ciebie salon. Nie możesz nie pójść. -idę w stronę domku by nie tracić czasu.

-Co? - podąża za mną, rzuca tylko w stronę Lukasa by patrzył na dzieci. 

-Olivier otwiera salon koło jedenastej. Jeśli kazał Ci przyjść wcześniej znaczy tylko tyle, że ma zawalony cały dzień i nie może wcisnąć Cię w grafik później. Uwierz mi jeśli byś chciała się do niego umówić to mogłabyś dostać termin za parę miesięcy. -wchodzę do łazienki ale nie zamykam za sobą drzwi. Przez chwilę przyglądam się swojej twarzy i chwytam krem. Rozmasowuję go szybko i możliwe, że niedokładnie. Korektorem maskuję ślady, a w niektórych miejscach dokładam jeszcze kolejną warstwę. Z szybkością światła nakładam puder i tusz na rzęsy. Na koniec przeciągam szybko brwi by nadać im przyzwoity kształt. Gdy jestem zadowolona przeczesuję włosy i wiąże je na czubku głowy w coś co przypomina kok. -Jestem gotowa i ty też już powinnaś wychodzić. -Oznajmiam gdy Diana nadal mi się przygląda. -Dostałaś wczoraj wiadomość z adresem ode mnie. 

-Tak. -wzdycha. -Jesteś pewna, że Ben powinien iść ze mną. 

-Oli by Cię ukatrupił gdybyś go nie przywiozła. 

Obie wracamy do domu. Gotowe dzieci już stoją przy drzwiach z marudzącym coś pod nosem Lukasem. 

-No w końcu. -wzdycha. -Jedziemy moim samochodem. -oznajmia i wychodzi nie czekając na nikogo. 

Biorę Bena na ręce i usadzam go na foteliku. Zaciskam pasy na jego niewielkim ciałku i daję mu buziaka w czółko. 

-Bądź grzeczny. -pouczam na co się uśmiecha. -Oli już na ciebie czeka. -zadowolony malec macha mi na pożegnanie, a sama idę do samochodu. 

Wzdycham gdy Lukas z dziewczynkami już siedzą zapakowani do jego czarnego Volvo. Siadam na przednim siedzeniu i odwracam się do dziewczynek. Uśmiechnięte rozmawiają o zajęciach więc postanawiam im nie przerywać. 

-Po lekcjach muszę iść na trening. Pamiętaj bym dał Ci kluczyki.

-Co? To nie odwieziesz mnie?

-No przecież o tym mówię. Pojedziesz sama, a ja zabiorę się z którymś z chłopaków. 

-Ale?

-Willow. -wzdycha. 

-Poczekam na Ciebie albo wrócę autobusem. -mówię otwarcie. -Nie będę prowadzić twojego samochodu. 

WillowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz