Rozdział XXVI

11 2 0
                                    


Aut. 3maja 2024 napisałam rozdział na 1136 słów. Obecnie wena u mnie leży przez stres. Nie mam sił do tego, aby ukończyć kolejną historię, którą mam w  w szkicu. Do ukończenia tego opowiadania pozostało łącznie dwa rozdziały(rozdział dwudziesty ósmy oraz epilog.) Miłego czytania😘
24. 01. 2029

Przez ostatnie miesiące nic niepokojącego się nie działo. Kurotsuchi dotrzymywała obietnicy i nikomu nic, nie mówiła, gdzie jesteśmy. Mirai urodziła zdrowego synka, który był bardzo podobny do swojego ojca. Termin miała na jutro, ale maluch chciał urodzić się szybciej i przyszedł na świat w urodziny swojej matki. Mirai była szczęśliwsza, odkąd malutki Shikaku był na świecie. Zrobiłam zdjęcie chłopcu i przyczepiłam do kartki. Chciałam, aby Temari i Shikamaru wiedzieli, że ich wnuk jest na świecie. Chwyciłam długopis i zaczęłam pisać.

" Temari, zacznę wprost. Wasz wnuk jest istną kopią Shikadaia. Chłopiec otrzymał imię po swoim pradziadku, Shikaku. Mirai jak na razie nie chce znać waszego syna. Dbam o ich bezpieczeństwo. Jeśli będzie gotowa na rozmowę z waszym synem, to Nero pośle do was wiadomość. Dziecko jest zdrowe, urodziło się osiemnastego stycznia. Załączam wam zdjęcie dziecka, bo wiem, że chcielibyście wiedzieć, jak wygląda i oprawić w ramkę. Kyōko Senju."

Wezwałam Nero i kiedy się zjawił, wręczyłam mu kopertę.
-Dostarczysz tę wiadomość do Temari.-powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
-Dobrze. Jak się czujesz? Coś marnie wyglądasz. Jesteś pewna, że choroba nie nawróciła?-zapytał zmartwiony Nero.
-Nic mi nie jest. Leć już i nie mów nic nikomu.-odpowiedziałam, patrząc na Nero.
-Dobrze. Już znikam, panienko.-powiedział Nero, zniknąć w kłębie dymu.

Udałam się do szpitala. Miałam nadzieję, że podejrzenia Nero się nie sprawdzą. Kiedy nadeszła moja kolej, aby wejść do gabinetu, wzięłam głęboki wdech. Usiadłam na krześle i przeszłam do sedna. Zostałam zbadana dokładniej.
-Przykro mi. Niestety...choroba wróciła. Nie jest w tak wysokim stadium, jak poprzednio z tego, co widać w dokumentacji, którą wczoraj otrzymałam z Amegakure. Do czasu porodu, masz się zjawiać raz w tygodniu na kontrole. Masz dużo odpoczywać, a w razie konieczności...zostawię cię na obserwacji nawet i do samego końca.-powiedziała Eina z troską w głosie.
-Jaka jest szansa...na powrót do zdrowia?-zapytałam ze łzami w oczach.
-Tak szczerze...to niestety masz tylko czterdzieści procent szans na całkowitą remisję. Wszystko zależy od tego, jak organizm zareaguje na leczenie.-odpowiedziała Eina, chwytając moją dłoń.
-Tylko tyle? Przecież to są...niewielkie szanse.-wyznałam, a po moich policzkach leciały łzy.
-Przykro mi, Kyōko. Im nasz organizm starszy, tym gorzej z leczeniem, szczególnie jeśli to nawrót choroby.-powiedziała Eina z troską w głosie.
-Rozumiem. Ja...pójdę już.-wyznałam, po czym szybko opuściłam szpital.

Pobiegłam na najwyższy punkt wioski, skąd miałam widok na całą wioskę. Zamknęłam oczy, a po moich policzkach leciały łzy. Znów byłam bezsilna, samotna z własnego wyboru. Musiałam walczyć o swoje zdrowie nie dla siebie, a dla maleństwa rozwijającego się pod moim sercem oraz dla moich wnuków. Nagle na moich kolanach usiadł dobrze mi znany kruk. Pogłaskałam go delikatnie i skinęłam głową.
-Leć po niego. Musi tu być...musi.-wyznałam drżącym głosem. Kruk jedynie kiwnął główką i odleciał. Zawsze dobrze się ukrywałam przed jego krukami, ale teraz nie mogłam. Itachi, mimo że mnie zranił był mi potrzebny. Nawet jeśli odejdę, to on zaopiekuje się naszym synem. Ostatnią częścią mnie. Wiele lat temu popełniłam ogromny błąd, izolując się w czasie choroby. Teraz nie mogę robić tego po raz kolejny.

Po godzinie siedzenia na skale podniosłam się i po raz ostatni spojrzałam w dal. To był moment, gdy usłyszałam stado kruków, a później poczułam silne ramiona i zapach Itachiego. Nie panowałam już nad emocjami. Cała drżałam od płaczu. Po dłuższej chwili milczenia odsunęłam się od niego i odwróciłam przodem do niego. Przyjrzał mi się dokładnie, a jego wzrok utkwił na moim brzuchu.
-Kochanie...tak bardzo...ale to bardzo...przepraszam. Byłem zazdrosny i wściekły widząc, jak cię całował. Naprawdę żałuję, że uwierzyłem w to, a nie w twoje zapewnienia. Kruk wyszeptał mi, że czekasz tu na mnie. Powiedz mi, co się dzieje.-szepnął Itachi, wciągając mnie w swoje ramiona.
-Itachi...nawet nie wiesz, jak mnie to bolało. Przejdźmy do sedna...ja...umieram. Choroba wróciła, a szanse na wyzdrowienie...są nikłe. Ledwie czterdzieści procent. Jeśli przegram walkę...zaopiekuj się naszym synem. Maluch ma się urodzić dziewiętnastego czerwca. Dbaj również o nasze wnuki i Rasę. Po tym, co zrobił jego ojciec, nie chcę, aby on się nim zajmował. To ty jesteś dla niego ojcem, ty go wychowywałeś. Poradzisz sobie. Kocham cię i to się nigdy nie zmieni. Jesteś całym moim światem. Zostań przy mnie. Nie chce znów popełnić błędu, który zrobiłam wiele lat temu. Nie chcę walczyć z chorobą bez mojego męża u mego boku.-wyznałam ze łzami w oczach.
-Skarbie...nie umrzesz. Razem pokonamy chorobę i wrócimy do naszego domu. Razem możemy wszystko. Wychowamy naszego syna i wnuki. Zostanę przy tobie i nigdy więcej nie zostawię. Wybacz mi.-powiedział czule Itachi.
-Na wybaczenie mamy czas. Wszystko zależy od tego, jak będzie teraz. Chodźmy do domu, Mirai zapewne się martwi.-szepnęłam, przymykając oczy. Miałam ogromne zawroty głowy.
-Kyōko? Wszystko dobrze?-zapytał zmartwiony Itachi.
-Nie...kręci mi się w głowie. Słabo mi.-wyszeptałam, mocniej łapiąc jego ubranie.

Itachi wziął mnie na ręce i musnął mój policzek. Na szybko wyjaśniłam, gdzie mieszkamy. Zabrał mnie do mojego domu i zaniósł na łóżko. Mirai widząc nas razem, uśmiechnęła się delikatnie.
-Tata? Jak nas znalazłeś? Po co tu jesteś?-zapytała zdziwiona Mirai.
-Mama mnie wezwała. Kruk ją zlokalizował i za jej zgodą...jestem tu. Nie mógłbym jej zostawić. Razem będziemy walczyć z jej chorobą. Potrzebuje naszej pomocy, naszego wsparcia.-odpowiedział czule Itachi.
-Co? Mamo, o czym tata mówi?-zapytała zmartwiona Mirai.
-Choroba wróciła. Ta sama, którą miałam podczas ciąży z Rayą. Wtedy Konan mnie uratowała, jednak...obecnie szanse są mniejsze. Mam nadzieje, że wyzdrowieje.-odpowiedziałam ze łzami w oczach.
-Ale...nie możesz umrzeć!-krzyknęła przerażona Mirai.
-Córeczko, nie martw się. Dacie sobie radę, jeśli nie uda mi się wyzdrowieć.-szepnęłam, patrząc na córkę.
-Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego. Innej możliwości nie widzę. Nie chcę cię stracić, mamo. Wiele chwil...w moim życiu byłaś nieobecna. Nie gniewam się o to...bo wiem, że tak było dla wszystkich lepiej. Teraz jest co innego. Będę cię wspierać, pomagać, abyś miała czas na odpoczynek. Jak mój braciszek się urodzi...możesz na mnie liczyć.-wyznała Mirai ze łzami w oczach.
-Dziękuję, córeczko. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Nigdy nie żałowałam tego, że cię mam. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym was nie miała.-szepnęłam z uśmiechem na twarzy.
-Kyōko...odpoczywaj. Mamy cudowne dzieci i tylko to się liczy. Teraz musisz zadbać o siebie, a resztę zostaw nam.-powiedział Itachi, chwytając moją dłoń.
-Tata ma rację. Odpoczywaj, a ja zrobię coś na kolację.-szepnęła Mirai z uśmiechem na twarzy.-A ty tato...zadbaj o mamę i nie pozwól jej wyjść z łóżka.-dodała po chwili Mirai.
-Dobrze, córeczko.-odparł Itachi z lekkim strachem w głosie. Nie dziwiło mnie to. Mirai potrafiła przestraszyć innych w tym również własnego ojca.

Kiedy Mirai wyszła z sypialni, zamknęłam oczy. Itachi położył się obok mnie, szczelnie zamykając w swoich ramionach. Brakowało mi tego. W jego ramionach czułam się bezpieczniej i pewniej.

Prawdziwa MiłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz