- Masz na pewno wszystko? — pytam Stacy, która ciągnie swoją walizeczkę za sobą. George trzyma jej drugą torbę, a jakiś człowiek wynajęty przez niego niesie jego i jego żony pakunki. Wytrzymały człowiek.
- Pytasz akurat w tej chwili, gdy jesteśmy już na lotnisku? — odzywa się piskliwym głosikiem, ze względu na powstrzymywanie płaczu. Jej piękne oczy i tak są już przekrwione, ale próbuje wstrzymać łzy, jak tylko potrafi.
- No tak, nie myślę dzisiaj — mówię sama do siebie. To cud, że w ogóle wydostałam się dzisiaj z domu, ale napędzała mnie rano myśl, że muszę ich ostatni raz zobaczyć.
- Przepraszam — szepcze cicho Stacy.
- Za co? — marszczę brwi. — Nie masz za co przepraszać, mój mały aniołku — głaszczę ją delikatnie po głowie, swoimi drżącymi dłońmi.
- Za to, co przed chwilą powiedziałam. I za to, że wyjeżdżamy.
- To nie jest niczyja wina.
Zaciskam wargi, próbując powstrzymać nową falę płaczu. Jednak poddaję się i pojedyncza łza spływa po moim policzku. Muszę wytrzymać. Jestem silna.
Nagle czyjeś ramię oplata mnie i na ten dotyk, wzdrygam się. Jednak jest to tylko Vanessa.
- Myślę, że tu już się pożegnamy — informuje mnie, tak jakby to już z innymi ustaliła. Zatrzymujemy się przy jakiejś dużej ławce, na której George odkłada bagaż, tak samo, jak mężczyzna obok niego. Stacy odstawia walizeczkę i wtula się w mój brzuch, obejmując mnie w pasie.
- Adoptujmy ją — mówi do swojej matki. Van wybucha śmiechem i wtula się w bok męża, czekając na swoją kolej na podejście do mnie.
- Jestem na to za stara — całuję ją w główkę.
- Niemożliwe, przecież tak młodo wyglądasz.
- Wydaje ci się, jestem pełnoletnia.
- No i co z tego. Jedź z nami, proszę — błaga mnie, patrząc z dołu przekrwionymi oczami, a po jej policzku spływa łza.
- Uwierz, nie mogę — szepczę łamiącym się głosem.
Nachylam się, żeby być na jej poziomie.
- Jesteś za piękna na to, by płakać — całuje mnie w policzek i odsuwa się do swojego ojca. Vanessa przytula mnie, tak mocno, że mam problemy z oddychaniem.
- Nie martw się. Będziemy regularnie się z tobą kontaktować, a Stacy to już chyba codziennie. Kupiliśmy jej telefon. Nie da ci spokoju — gdyby nie to, że się z nimi żegnam, powiedziałabym, że jest za młoda na takie rzeczy. - Co jakiś czas będziemy cię odwiedzać, tak samo, jak i ty.
- Nie stać mnie na podróże do Nowego Jorku — szepczę.
- Ale nas tak. My będziemy wszystko załatwiać.
- Nie chcę was wykorzystywać.
- Co ty pleciesz! - śmieje się smutno. - Nie będziesz nas wykorzystywać w żadnym stopniu. Dobra, nie będę już przedłużać. Będziemy tęsknić.
George tylko mnie przytula i mówi, że byłam jego najlepszą pracownicą. Byłam.
Biorą swoje bagaże i zaczynają powoli się oddalać. Van z mężem macha, a Stacy odzywa się:
- Żegnaj, siostro.
Na te słowa moje serce się łamie, a ja, żeby nie rozpłakać się przy nieznajomych, wybiegam z budynku. Przed lotniskiem tłoczą się ludzie, więc biegnę dalej i w końcu znajduję się chyba za nim. Jest tu pusto. Siadam na chodniku, opierając się o ścianę i bez przeszkód płaczę. Łzy wstrzymywane przez ostatnie kilka godzin, swobodnie spływają po mojej twarzy. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, uznałby mnie za wariatkę. Nagle słyszę czyjeś kroki, ale nie potrafię podnieść wzroku i zobaczyć kto to. Ten ktoś zajmuje miejsce obok mnie i dotyka mojego ramienia, na co wzdrygam się i chcę tę osobę odepchnąć, ale wtedy czuję te mocne perfumy, z którymi miałam ostatnio do czynienia i jego głos.
- To tylko ja.
Harry. Spędził ze mną ostatnie dni, chociaż go o to nie prosiłam, a dzisiaj również mnie tutaj zawiózł. Nawet nie wiem, jak mu się odwdzięczę.
- Cii. Nie płacz — przytula mnie na pocieszenie i naprawdę czuję się. Tak jakbym znalazła się w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą.______
Jeśli spodobał ci się rozdział daj gwiazdkę/napisz komentarz :)
Przepraszam, że rozdział jest taki krótki, ale wolałam dodać cokolwiek niż zostawić was z niczym x
