Rozdział 21.

74 9 57
                                    

Krótki rozdział, ale ten co wstawię za tydzień ma pięć tysięcy słów, więc niech już będzie. Nie jestem z niego zadowolona, jest zbyt krótki, ale nie chciałam dłubać nad nim dłużej. Jakoś nie mogłam nic więcej wymyśleć. Byłabym jednak wdzięczna za gwiazdkę, bo pisanie tego rozdziału szło mi strasznie topornie.

♖♔♖

Rozmawiał nocami z Samuelem, który przekazywał mu wszystkie, potrzebne informacje, a za dnia czytał i rozmawiał z Louisem, którego mógł chyba nazwać przyjacielem. Trzymali się ze sobą i sobie ufali.

W końcu też zdecydował się zagrać w ulepszoną wersję berka. Goniących było dwóch, fontanna na środku była bazą, a po dotknięciu przez drugą osobę zostawało się zamrożonym. Trzeba było poczekać aż inny uciekający cię odmrozi dotykiem.

Stojąc zamrożony obserwował jak Louis pociesza jakąś około piętnastoletnią dziewczynkę, która zalewała się łzami na ławce. Mężczyzna kucał przed nią, trzymając ją za dłoń. Zauważył już jakiś czas temu, że Lou nie pozwalał sobie cierpieć. Nie płakał, nie żalił się tyle co inni, a jednie słuchał. Chociaż mężczyzna opowiedział mu co nieco o swojej rodzinie i jak tu trafił, to nie widział jeszcze jak ten płacze. Dusił w sobie te wszystkie traumy i emocje.

♖♔♖

Znalazł się w ciasnej, drewnianej chacie. Na zewnątrz padał właśnie deszcz. Obijał się o stare, brudne szyby. Pod jedną ze ścian stała kołyska. Louis opierał się o nią i śpiewał coś cicho. Ubrany był w te same ubrania co u Fallona, starą, spraną koszulę oraz beżowe spodnie.

Wiedział, że dopóki się nie odezwie do mężczyzny ten go nie zauważy. Nie chciał bowiem zdradzać swojej obecności, nie w takim śnie. Bał się, że wpłynie to negatywnie na ich relację.

Podszedł bliżej, aby lepiej przyjrzeć się Louisowi. Jego skóra była szara i sucha. Wzrok miał pusty, a w jego podkrążonych oczach nie kryła się nawet odrobina życia. Nie dostrzegł w nich jakiegokolwiek koloru. Wory pod oczami oraz usta były równie czarne co nierówne włosy Louisa, co dodawało mu jedynie przerażającego, martwego wyglądu. Na brodzie mężczyzna miał zaschniętą, czarnobrunatną krew, która musiała wyciec z popękanych warg.

Od razu zrozumiał, że ma do czynienia z magiczną formą Louisa, tą od której miał uciec z krzykiem. Przyglądał jej się jednak z fascynacją. Coś było w niej bowiem niesamowitego i pociągającego.

– Jesteście niczym dwa przeciwieństwa, Chris – stwierdziła Catherine II Salvatore. – Niczym życie i śmierć.

Zaczął przysłuchiwać się melodyjnemu głosowi Louisa, który tak bardzo nie pasował do jego obecnego wyglądu. Gdyby mężczyzna nie skończył u Fallona, to byłby w stanie zrobić karierę w muzyce, z pewnością.

– Czemu tak bardzo wstydzi się tego wyglądu? – zapytał. – Uważa się za tak przerażającego, że odrzuca możliwość znalezienia w przyszłości kochającego partnera.

Spojrzał się na swoją przewodniczkę, która przechadzała się po ciasnej, ciemnej chatce.

– Ty go lubisz i rozumiesz, ale czy inni by pałali do niego sympatią, gdy wygląda niczym potwór?

Zaczął znowu przysłuchiwać się śpiewowi. Podszedł jeszcze kilka kroków bliżej, aby spojrzeć do wnętrza kołyski. Tam zobaczył za to coś, co go przeraziło. Zwłoki noworodka, w uroczym ubranku z wyhaftowanym kotkiem. Dziecko miało otwarte powieki, pod którymi widoczne były gnijące gałki oczne.

Zasłonił swoje usta, aby nie krzyknąć. Powinien jakoś wyrwać Louisa z tego snu. Nie mógł jednak tego robić i doskonale o tym wiedział. Nie mógł też zamienić noworodka na żywego, bo mógłby obudzić stwory kryjące się w kątach.

Mantis || OmegaverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz