VI

275 20 8
                                        

Oczami Kai'a

Lecieliśmy długo pośród chmur. Wydawało mi się, że to miejsce w którym znajduje się turniej jest poza Wyldness. A na pewno w miejscu dla nas niedostępnym.

Wszyscy siedzieliśmy w ciszy na drewnianych ławkach po obu stronach sterowca, a Riyu dzielnie leciał obok niego. Na moim barku spoczywała głowa Lloyda. Szkoda tylko, że to te miejsce które przeciął mi strachoperz. Nie przeszkadzało mi to jednak zbytnio. Młody musiał być strasznie zmęczony, gdyż nie reagował nawet na turbulencje podczas lotu. Miałem tylko nadzieję, że nie doświadcza teraz żadnych wizji. Odkąd zaczęły się one nasilać, nie wyglądał za dobrze. Często bladł i miał problemy z koncentracją. Może i dobrze się kamuflował, ale ja wiedziałem. Ja zawsze wiem.

Każdy myśli, że ja dbam tylko i wyłącznie o czubek własnego nosa. Że jestem samolubnym panem "żelem do włosów". Ale ja widzę o wiele więcej. Wiem o wiele więcej. Czuję o wiele więcej. Nikt nie widział tego co działo się w Wymiarze Zakazanej Piątki oprócz Bonzle. Te wydarzenia otworzyły mi głowę jeszcze bardziej. Doznałem niesamowitego cierpienia. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyłem. A jednak wszystko ma swoje konsekwencje.

- Podopieczni, zaraz dolatujemy do Miasta Turniejowego. - oznajmił kierowca naszego statku powietrznego.

- Hej, Lloyd, pobudka. - szepnąłem do zielonego ninja.

- Emm. - mamrotał coś pod nosem, a ja rozczochrałem jego blond włosy. - Że co? Ja... No nie, ah... O mój Boże, przepraszam.

- Nie masz za co przepraszać. - zaśmiałem się. Czasem kompletnie go nie rozumiałem.

- Kai, ale twój bark, masz tam niezłą ranę. - powiedział lekko przestraszony. No to miało sens...

- Nie, młody, wyluzuj. - złapałem go za ramię. - To po strachoperzach, okej? Nie martw się, w cale mnie już nie boli. - no dobra, trochę skłamałem, ale co innego miałem mu niby powiedzieć?

- Dobra, przepraszam, ja po prostu nie myślę teraz trzeźwo. - przyznał drapiąc się po głowie i podszedł do krawędzi sterowca.

Ja zrobiłem to samo i stanąłem obok niego. Na horyzoncie pojawił się jakiś kształt. Na początku widziałem tylko jakieś szare cienie, ale potem pojawiła się ogromna, latająca wyspa. Była wbrew pozorom bardzo zielona. Na ziemi rosły drzewa, a w pewnym miejscu znajdowało się duże skupisko krzewów. Coś w stylu labiryntu?

Lecieliśmy jeszcze przez chwilę mijając biało-złote budowle z granatowymi dachami aż w końcu dotarliśmy do gigantycznej białej bramy z czerwonymi akcentami. Za nami wylądował jeszcze jeden sterowiec, który opuściły jedynie dwie osoby. Wszyscy wyszliśmy ze statku i ruszyliśmy w stronę potencjalnego wejścia do tak zwanego Turniejowego Miasta. Stanęliśmy jak wryci podziwiając tą majestatyczną bramę. Była jakby wykuta ze skały, a na środku wyrzeźbiony był czerwony smok.

Nagle coś zaskrzypiało, a wejście zaczęło się otwierać, a zza drzwi wyszedł mężczyzna. Był o wiele młodszy od tego, którego spotkaliśmy. Miał na sobie trochę inny strój koloru czerwonego z małymi akcentami granatowego i złotego. Włosy miał prawie czarne, a oczy delikatnie brązowe.

- Witam serdecznie w Turniejowym Mieście. Ja to Robby, główny organizator turnieju i komentator. - przedstawił się. - Cieszymy się, że z nami jesteście. Po... Em. Po nieoczekiwanym przybyciu mistrza lodu i błyskawic, spodziewaliśmy się, że też do nas dotrzecie.

- Chwila? Jakie nieoczekiwane przybycie? - spytałem czując, że mój głos jest lekko załamany.

- No cóż... Znaleźliśmy ich trochę poobijanych i nieprzytomnych przed bramą.

Source Tournament || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz