XV

255 16 16
                                    

Oczami Lloyda

Resztę nocy przespałem w miarę spokojnie. Byłem wdzięczny Arinowi za to, że pomógł mi z wizją. W sumie to dawno tak długo nie spałem. Chociaż pobudkę o piątej trudno nazwać długim snem.

Wstałem więc powoli i usiadłem na łóżku. Odetchnąłem spokojnie. Już nawet jak nie miałem koszmarów, mój rytm dnia był trochę zaburzony. Albo raczej bardzo.

Przetarłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Wszyscy jeszcze spali. Nie było jednak nikogo w łóżku Kai'a. Lekko się zaniepokoiłem, ale kiedy ujrzałem delikatnie uchylone drzwi łazienki. Bez wahania wstałem i ruszyłem w ich stronę. Ostrożnie je otworzyłem tym samym spotykając się ze wzrokiem mojego przyjaciela.

Rękoma trzymał się umywalki wcześniej wpatrując się w lustro. Miał trochę podkrążone oczy co wskazywało na to, że nie potrafił spać. Nie miał jednak grymasu na twarzy. Przynajmniej wtedy kiedy mnie zobaczył.

Podszedłem do niego powoli i stanąłem obok mistrza ognia. Obydwoje spojrzeliśmy w lustro łącząc nasze spojrzenia. Delikatnie położyłem głowę na jego ramieniu. Był wyższy ode mnie. W sumie to nie pamiętam czasu żebyśmy byli tego samego wzrostu.

- Jak się czujesz? - spytałem zaspanym głosem.

- A ty? - odbił pałeczkę.

- W miarę. - odparłem chowając ręce do kieszeni.

- Ja też. - mruknął.

- A psychicznie? - dopytałem wyczuwając pewną niezgodność.

- Czemu ty mnie tak znasz. - uśmiechnął się słabo. - Nie jest okej. Znaczy wiesz, fizycznie już wszystko w porządku. Często obrywamy, to już cześć naszego życia. Po prostu nie mogę sobie poradzić z tym, że znów nie dałem rady.

- Ale wiesz, że to był gigantyczny smok, którego jakimś cudem na dziesięć sekund zatrzymało pięciu mistrzów żywiołów. Ty zostałeś z nim sam na sam. - przerwałem mu.

- No wiem... Jednak znasz mój temperament, Lloyd. Ja tak nie umiem. W dodatku jeszcze ocaliłeś mi życie. Ja... Ja mogłem zginąć. Mogłem zostawić ciebie, Nyę, Wyldfire... Nie wybaczyłbym sobie tego wszystkiego. W dodatku kiedy utknąłem w Piekielnej Przestrzeni przeżyłem istną katorgę. Wtedy przez chwilę myślałem, że też tak będzie. To było dla mnie trochę zbyt dużo. - wyprostował się chowając twarz w dłoniach.

- Pamiętaj, że to się nie stało. Jesteś bezpieczny. Ja też nie mam zbyt dobrych wspomnień z tego ratunku. Wiesz... - zająknąłem się wiedząc o tym co chcę mu powiedzieć. - Reszta już o tym wie... Po prostu ja miałem wizje o tym, że to się stanie. Ale uprzedzając wszystkie twoje pytania, większość z nich się nie spełnia. Nie spodziewałem się więc tego, że akurat ta stanie się rzeczywistością. Teraz coraz bardziej boję się moich koszmarów. Boję się, że to się stanie.

- Możemy się na coś umówić? - spytał mnie tym samym wpatrując się głęboko w moje źrenice. Jego oczy były tak niesamowicie piękne. Wręcz bordowe, ale błyszczały złotem pod światło. - Kiedy tylko będziemy mieli coś na sumieniu, albo coś będzie nas dręczyło to rozmawiamy. Pomaga mi to.

- Mnie też. - przyznałem delikatnie się uśmiechając. Był dla mnie jak brat. Albo bratnia dusza.

- Musicie tak gadać od rana!? - w drzwiach pojawił się Cole w swojej czarnej piżamowej koszulce i bokserkach. - Ja chcę spać, ale nie mogę słysząc rozmowę wzięta prosto z "trudnych spraw"!

Wszyscy się zaśmialiśmy i opuściliśmy łazienkę. Arin i Sora już powoli się budzili. Nya oraz Zane też już nie spali. Tylko Wyldfire przewracała się w łóżku. Nie widziałem jedynie Jay'a.

Source Tournament || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz