XII

156 16 10
                                    

Oczami Lloyda

Robby bardzo dokładnie wytłumaczył nam kolejne etapy wyścigu. Mieliśmy bowiem przemieszczać się po średnich rozmiarów latających odłamkach skalnych. Było ich trzy. Jedna, to praktycznie sama puszcza pełna pułapek i zasadzek. Druga jest wielkościowo największa. Tam czeka na nas walka z pewnymi wojownikami. Z tego co zrozumiałem, ma być to wysepka robotów. Czyli innymi słowy pewnie będą jakieś droidy czy robo psy. Ostatnie zadanie jest jednak najtrudniejsze - wspinaczka na skalny klif. Podobno ma aż dziesięć metrów wysokości. W dodatku miejsce to nie jest do końca stabilne, na co zwracał uwagę komentator.

No ale cóż. Nie takich wyzwań się podejmowaliśmy.

Naturalnie pod półkami skalnymi znajdowała się ogromna siatka, żeby złapać te osoby, które spadną tym samym odpadając z turnieju. Dalej przejdzie pierwsza szesnastka, która po klifie dotrze do mety.

Nie będzie łatwo, ale damy radę. Chyba.

- Gotowi! - krzyknął prowadzący.

- Do startu!

- Start! - wystrzeliłem.

Tutaj sytuacja była całkiem inna niż w labiryncie. Widziałem wszystkich zawodników i ich poczynania też.

- Sora, Nya, Cole! - krzyknąłem do przyjaciół, których udało mi się dojrzeć. - Chodźcie do mnie!

- Co jest? - spytali trochę zaskoczeni moją decyzją.

- Nie było nic powiedziane o tym, że nie możemy sobie pomagać. - uśmiechnąłem się blado. - Więc przechodzimy ten tor razem. Lepiej się nie rozdzielać.

- W grupie siła! - ucieszyła się mistrzyni technologii.

- Ale gdzie reszta? Zane, Kai? Nie ma też Jay'a. - trafnie zauważył Cole, który swoją drogą był już lekko zdyszany. Temperatura sięgała chyba czterdziestu stopni.

- Niestety nie wiem, straciłem ich z oczu zaraz po rozpoczęciu wyścigu. - przyznałem lekko zaniepokojony.

- Dadzą radę. - uspokoiła atmosferę Nya. - A my lepiej nie traćmy już więcej czasu.

Na jej słowa przytaknąłem i wszyscy ruszyliśmy w stronę niby niekończącej się puszczy.

Od razu zauważyłem podobieństwo do labiryntu Hiroshiego. Przez dłuższy czas szliśmy w ciszy. Nikogo po drodze nie spotkaliśmy. Jednak przyroda pomagała mi w określeniu naszego położenia. Liany zwisające z drzew i gęste, bujne liście wskazywały na to, że jesteśmy w środku lasu. Dalej do przodu krajobraz powinien się zmieniać, łagodzić. Na razie jednak utrzymywał swoją intensywność.

- Trzymajcie się blisko. Nie możemy się teraz zgubić. - zarządziłem, bo krajobraz jeszcze bardziej się zagęszczał.

- Czy tylko mi się wydaje, że ta puszcza nie ma końca? - dopytała ze znudzeniem Sora.

- Nie tylko. - odparł Cole. - Jesteśmy tutaj dość długo, a nikogo nie spotkaliśmy. Nie uważacie, że to trochę dziwne?

Dalsza rozmowa toczyła się z tyłu. Ja nie słuchałem, bo zacząłem lekko panikować. Co jak źle ich prowadzę? Jak nie przejdziemy dalej? Może sami daliby radę lepiej. Moje tętno się przyspieszyło. Doszła do mnie taka fala gorąca. Ściągnąłem kaptur. Oddychałem bardzo głęboko i dość szybko. Nie czułem się jak przed wizjami. To było coś innego. Podobnie jak z Jordaną. Czemu ja znów panikuję? Co jest ze mną nie tak? Nie powinno tak być. To nie jestem ja. To moja głowa. Muszę się uspokoić.

Co ja sobie myślę do jasnej Anielki!? Ja nie potrafię po prostu. Ja. Nie. Potrafię.

- Lloyd!? - Nya dotknęła delikatnie mojego ramienia.

Source Tournament || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz