XXVI

110 12 39
                                    

Wszystko działo się w zawrotnym tempie.

Dosłownie każdy wilczy wojownik rzucił się na mnie w ułamku sekundy.

Podniosłem w górę Smoczą Ikonę. Sztylet zmierzył się z dziesiątkami ostrych pazurów wywołując głośne brzęczenie. Ktoś podszedł z drugiej strony robiąc zamach i tym samym broniąc moich tyłów. Przeciwnicy pojawiali się znikąd. Zanim złapałem trochę powietrza w płuca, z drugiej strony już pojawił się kolejny wojownik. Obok mnie znaleźli się wszyscy ninja. Ramię w ramię odbijaliśmy ataki wrogów.

Czułem jak moje ręce uginają się pod naciskiem, jednak za nic nie mogłem odpuścić. Kurczowo ściskałem kryształowy miecz walcząc odważnie, ale też ostrożnie, by tylko go nie wypuścić.

W końcu szeregi zaczynały się przerzedzać odsłaniając kolejnych wrogów. Ras bez krztyny litości rzucił się w stronę rodzeństwa Smith i Wyldfire. Cinder znów udał się w innym kierunku. Spojrzałem za siebie.

- Ninja GO! - krzyknął mistrz lodu wbiegający na arenę ze wszystkimi innymi mistrzami żywiołów. Na czele stał on, Cole i Jay... Wszyscy. Zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu. Zastrzyk adrenaliny znów pobudził mnie do działania.

- Tak jest! - wydarłem się tym samym tworząc z ust zadziorny uśmiech. - NINJA GO!

Bez większego zastanowienia ruszyłem w stronę zbliżającego się już Arina. Jego spojrzenie było pełne zawodu, nienawiści, chęci zemsty.

Rzucił się na mnie z wielką determinacją, której nie powstydziłby się dosłownie żaden doświadczony wojownik. Jego ruchy były niesamowicie szybkie, gwałtowne i pełne furii - w każdym ciosie wyczuwałem gniew i żal. Żal do mnie, za to, że uznałem go za niegotowego... Nie powinienem być tak dobitny to moja wina...

Sztylet w dłoni Arina migał w powietrzu jak błyskawica, próbując dosięgnąć mojego kimona. Nigdy nie był tak agresywny. Musiał użyć już wilczej maski... Musiał roztrzaskać swoje dobro.

Odpowiedziałem jego ciosom z chłodną precyzją i skupieniem. Nie chciałem z nim walczyć, to przecież tylko dziecko. I coś sam o tym wiem. To tak jakbym znów walczył z moim ojcem, ale zupełnie na odwrót

Kolejne uderzenie chłopaka sparowałem na boku, kierując ostrze jego sztyletu w drugą stronę i jednocześnie odskakując. Smocza Ikona sunęła w moich rękach z gracją, balansując ciężarem tak, aby maksymalnie wykorzystać jej prawdziwy zasięg. Było to jednak niemałym wyzwaniem, bo walczyłem nią po raz pierwszy.

Zerknąłem kątem oka na pozostałych. Bitwa była zaciekła. Z jednej strony wilczy wojownicy, Cinder i Ras, a z drugiej mistrzowie i ninja. Nikt nie dawał jednak za wygraną. Każdy w głębi duszy chciał zwycięstwa. Ja tym bardziej. Chciałbym już wszystkich uratować.

Arin znów ponowił atak, tnąc, tym samym sztyletem, który rozciął mi dłon, w przód i próbując dostać się jak najbliżej mojej osoby. Jego ruchy były zbyt chaotyczne, lecz na swój orginalny sposób precyzyjne, niczym szalejący płomień. Przez poje doświadczenie byłem jednak w stanie opanować każde kolejne uderzenie, odpierałem cios za ciosem, poruszałem się w rytmie narzuconym przez ataki byłego ucznia.

Gdy sztylet po raz kolejny świsnął mi przy twarzy, w końcu wykorzystałem moment, by wyprowadzić szybki, cięty cios pięścią z góry, zmuszając młodego do odskoku w tył. Wykonał ciekawy unik, nie nauczyłem go tego. W tej krótkiej chwili przerwy spojrzał mi prosto w oczy, lustrując mnie przez pewną chwilę. Ten wzrok mówił wszystko, czego nie musiał wyrazić słowami.

- Zarzuciłeś mi to że nie jestem gotowy! - krzyknął z rozpaczą i zaśmiał się. - Patrz teraz! Walczymy przeciwko sobie. Zbijam bęcki "wielkiemu zielonemu ninja". Co Lloyd? Naprawdę nie byłem gotów?

Source Tournament || NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz