- Wybieraj! - krzyknęła z jadem w moją stronę, co całkowicie mnie sparaliżowało. - Flaga czy ludzie.
Dach nad trybunami praktycznie się zapadał. Moi przyjaciele, rodzina, wszyscy których kocham byli tam. Dusili się toksynami, tracili widoczność, doświadczali halucynacji. Nie mieli jak uciec. Nawet pewnie nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia na jakie są właśnie narażeni. Gdybym pierw podbiegł po flagę, Tox doszczętnie zniszczyłaby wszystkie kolumny utrzymujące w ryzach budowlę. Odpowiedź więc była prosta.
- Mogę zrobić oba. - wykrztusiłem do siebie ruszając szybko w stronę mistrzyni toksyny.
Czułem jak wrze we mnie adrenalina. Zacisnąłem pięści i zacząłem walczyć. Zagęściłem swoje ruchy uderzając szybciej niż zazwyczaj. Stworzyłem tornado spinjitzu odciągając ją na bezpieczną odległość od filarów. Dziewczyna chyba nie spodziewała się takiego zwrotu akcji, po chwili padając na ziemię ze zmęczenia.
Musiałem wykorzystać ten moment. Wbiegłem rozgorączkowany na trybuny. Przykryłem twarz maską by opary nie spowodowały omdlenia. Wziąłem pod rękę kilka osób z pierwszego rzędu. Wszyscy strasznie się krztusili. Drugi rząd, trzeci. Poczułem silniejszy powiew wiatru, opary trochę opadły ukazując wyższe kondygnacje budowli.
Przymrużyłem oczy. Wydawało mi się, że coś się tam porusza. Wskoczyłem wyżej i dojrzałem przyjaciół wyprowadzających resztę osób poza teren zagrożony zapadnięciem. Nieco mnie to uspokoiło, jednak chwilę później znów osunął się dach. Nie tracąc czasu zająłem się kolejnymi osobami.
Wydawało mi się, że sytuacja jest opanowana, niestety musiałem się mylić. Kolejny gruz zaczął się sypać. Tym razem o wiele większe kawałki. Na nieszczęście stało się to w miejscu gdzie ostatnim razem widziałem Lloyda, Cole'a i Wyldfire. W błyskawicznym tempie znalazłem się na górze.
- Szlag. - tąpnąłem stopą w podłoże widząc omdlałą drużynę przykrytą poniszczonym sufitem.
Nie przemyślałem jednak zagrywki z tupaniem, bo trybuny zaczęły się dosyć niebezpiecznie trząść. Gołymi rękami wyciągnąłem wszystkich z potrzasku.
- K-kai? - mistrz ziemi którego właśnie uwolniłem odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. - To t-ty?
- Tak, Cole, tak to ja. - uśmiechnąłem się słabo i pomogłem mu wstać.
- Aa... - jęknął kładąc prawą stopę na ziemi.
- Wszystko dobrze? - zmartwiłem się jego stanem i niepewnymi ruchami.
- N-nie martw się. - zapewnił, ale ja nadal widziałem ten grymas na jego twarzy. - Dalej, musimy ich stąd wyprowadzić.
Wziąłem pod ramię Wylfdire, a Cole chwycił Lloyda. Najszybciej jak mogliśmy wyszliśmy ze strefy zagrażającej naszemu życiu. Po chwili dotarliśmy w bezpieczne miejsce. Byli tam widzowie oraz mistrzowie żywiołów których udało nam się uratować. Położyłem mistrzynię żaru na ziemi. Oddychała delikatnie i nie wyglądała jakby doznała jakiegoś urazu. Zaraz po mnie wszedł zielony ninja oraz Cole. Jedynie w innej konfiguracji, bo to młody miał pod ramieniem obolałego mistrza ziemi.
- Chodźcie tutaj szybko! - podszedłem do chłopaków odciążając ninja energii, który chwilę później padł na ziemię.
Cole usiadł obok niego.
Ja nie mogłem czekać. Musiałem wyeliminować moją przeciwniczkę.
- Kai gdzie ty do jasnej cholery idziesz!? - krzyczał w moją stronę czarny ninja.
- Dokończyć swoje zadanie. - rzuciłem i tyle mnie widzieli.
W mgnieniu oka znalazłem się z powrotem na arenie. Wszechobecny był tutaj dym. I ten toksyczny i spowodowany zapadającą się budowlą. Wzrokiem wyszukałem flagę. Jeszcze tam była. Bezinteresownie zacząłem biec w jej stronę. Im bliżej byłem tym wyraźniejsze stawało się otoczenie dookoła, choć i tak musiałem mocno mrużyć oczy. Wtedy zauważyłem Tox. Z napływu adrenalizy zapłonęła mi pięść.
CZYTASZ
Source Tournament || Ninjago
FanfictionKontynuacja książki "Come back || Ninjago". Radzę przeczytać najpierw część pierwszą. Po wykonanej misji ninja nie mają czasu na odpoczynek. Wizje Lloyda się nasilają cały czas wskazując na pewne turniejowe miasto. Nie czekając, ninja wyruszają na...