Rozdział 1

208 11 0
                                    

— Erwin, masz amunicję? — zapytał Albert, a ja zamiast odpowiedzieć, wpatrywałem się w przestrzeń, zupełnie nieobecny. — Erwin. — powtórzył, gdy milczałem zbyt długo.

— Chyba jest w szufladzie. — odpowiedziałem w końcu, z wyraźnym brakiem entuzjazmu.

Speedo spojrzał na mnie z niepokojem. Wiedział, że coś jest nie tak. Od mojego ostatniego spotkania z Gregorym minął dopiero miesiąc, a ja wciąż czułem, jakby to było wczoraj. Wspomnienie jego pustego wzroku i tych czterech słów, które przebiły mnie na wskroś, nie dawało mi spokoju. Przetarłem oczy, próbując pozbyć się narastającego zmęczenia, ale nawet to nie przyniosło ulgi.

— Może powinieneś odpuścić sobie tę akcję? — zapytał, siadając obok mnie na łóżku. — Nadal mało śpisz.

— Wszystko jest git. — odpowiedziałem niemal automatycznie, próbując zakończyć rozmowę.

Ale prawda była inna. Miesiąc minął, a ja wciąż czułem się jak wrak człowieka. Chciało mi się płakać, ale nie mogłem, jakby coś wewnętrznie blokowało mi łzy. Bezsenność stała się moją codziennością, a kiedy udawało mi się zasnąć, budziłem się w środku nocy, dręczony koszmarami, które sprawiały, że serce waliło, a oczy zachodziły łzami. Nawet pogoda wydawała się współgrać z moim nastrojem; ciężkie, deszczowe chmury zawisły nad miastem, pogłębiając moją melancholię.

Schowałem twarz w dłoniach, bo myśli znów zaczęły krążyć wokół niego.

— Jednak zostanę w domu. — powiedziałem beznamiętnie. Albert położył mi rękę na ramieniu, pocierając je delikatnie w geście pocieszenia, choć obaj wiedzieliśmy, że to nie wystarczy, by zagłuszyć ból.

꧁꧂

Mon amour | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz