Rozdział 9

348 28 7
                                    

Od mojego finalnego rzucenia się na Montanhę minęły dwa dni. W tym czasie siedziałem na dołku, starając się ułożyć w głowie to, co się wydarzyło. Moje myśli były chaotyczne, a emocje wciąż gotowały się we mnie, jakby nie znalazły ujścia po tamtym incydencie. Capela, próbując wywalczyć mi mniejszy wyrok, dwoił się i troił, by znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Doceniałem to.

W końcu przyszedł z wiadomością, której kompletnie się nie spodziewałem. Stał przede mną, a na jego twarzy malowało się zaskoczenie, jakby to wszystko było pierdoloną iluzją

— Czterdzieści osiem godzin za kratami. Tyle ci wystarczy — powiedział, unikając mojego spojrzenia. — Gregory kazał cię wypuścić.

Gregory... kazał mnie wypuścić? Mój umysł nie potrafił tego przetrawić. To nie miało sensu. Gregory, po tym wszystkim, co się stało, po tym, jak chciałem go zabić już jakieś dwa razy, teraz decyduje, że mogę wyjść na wolność?

— Co? — wymamrotałem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. — Chcę rozmawiać z Gregorym — dodałem, czując, jak wzbiera we mnie determinacja. Musiałem to zrozumieć. Musiałem usłyszeć od niego, dlaczego podjął taką decyzję. Ruszyłem w kierunku drzwi, zamierzając wyminąć Capelę.

Jednak on zagrodził mi drogę, stawiając się między mną a kratami. Jego twarz wyrażała troskę, ale i zdecydowanie.

— Chcę z nim pogadać — powtórzyłem, a moje słowa były bardziej rozkazem niż prośbą.

Capela westchnął ciężko, patrząc na mnie z wyraźnym wahaniem. Widać było, że nie chciał, bym jeszcze raz wchodził w tę burzliwą sytuację, ale jednocześnie znał mnie zbyt dobrze, by wiedzieć, że nie odpuszczę.

— Nie wiem, czy to jest możliwe... — zaczął, ale widząc moją zdeterminowaną minę, zrezygnował. — Dobra, chodź — powiedział w końcu, łamiąc się.

Ruszyliśmy korytarzem, a ja czułem, jak napięcie narasta we mnie z każdym krokiem. Gregory miał mi wiele do wyjaśnienia. Teraz, po tym wszystkim, musiałem zrozumieć, co nim kierowało i dlaczego, mimo wszystko, przystał na taką decyzję.

Capela prowadził mnie korytarzem, a nasze kroki odbijały się echem od zimnych, betonowych ścian. Cisza między nami była ciężka, jakby każdy z nas bał się cokolwiek powiedzieć. Mój umysł wciąż próbował zrozumieć, dlaczego Gregory zdecydował się mnie wypuścić. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, spodziewałem się raczej, że zrobi wszystko, bym zgnił za kratami. A jednak... kazał mnie wypuścić.

W końcu dotarliśmy do jego gabinetu, a Capela otworzył drzwi. W środku, przy biurku, siedział Gregory. Jego twarz była jak zawsze opanowana, choć gdy tylko uniósł na nas wzrok, dostrzegłem w jego oczach cień zmęczenia. Gdy tylko mnie zobaczył, na jego twarzy pojawił się delikatny, niemal smutny uśmiech.

Wszedłem do pokoju, zignorowałem gest Capeli, który wskazywał krzesło naprzeciwko Gregory'ego. Zamiast tego stanąłem przed nim, czując, jak wzbierają we mnie dawno tłumione emocje. Złość i frustracja, które próbowałem opanować przez te dwa dni, teraz rozlały się we mnie jak ogień. W jednej chwili uderzyłem ręką w biurko, a Gregory, choć starał się zachować spokój, się spiął.

— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytałem ostro, próbując utrzymać gniew na wodzy. — Po chuj chcesz mnie wypuścić? Mógłbym mieć równie dobrze minimum czterdzieści lat za kratami.

Gregory spojrzał na mnie, jego oczy były spokojne, jakby nie miał nic do ukrycia.

— Bo.. — zaczął, a jego głos był miękki, jednak on sam nie wiedział co ma powiedzieć.

Mon amour | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz