Epilog

304 37 8
                                    

Piosenka: I wanna be yours - Arctic monkeys w zapętleniu.


Perspektywa: Gregory Montanha

Nigdy bym nie pomyślał, że to faktycznie się wydarzy. A jednak, tu byłem - stojąc przed lustrem, próbując po raz setny zawiązać krawat. Ręce mi drżały, ale nie chciałem, żeby Erwin to widział. W końcu to ja miałem być tym spokojnym i pewnym siebie, choć prawda była zupełnie inna. Nie mogłem pozbyć się myśli o tym, że coś może pójść nie tak.

Zerknąłem na zegarek. Jeszcze zostało zaledwie pół godziny zanim wszystko się zacznie. Nasza ceremonia, skromna, w małym, urokliwym ogrodzie. Dokładnie tak, jak chciał Erwin. „Bez zbędnych gości, tylko my i najbliżsi" - mówił, a ja się zgodziłem. Nie miałem wątpliwości, że chciałem tego z nim. Ale teraz, gdy stałem w pokoju, z tym nieszczęsnym krawatem w ręku, zacząłem się zastanawiać, czy nie śnię.

- Gregory misiaczku? - głos Erwina wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłem się, stał tam, w progu, w białej koszuli, z lekko roztrzepanymi włosami, które zawsze uwielbiałem. Patrzył na mnie pytająco.

- Przestań mnie tak nazywać. - odparłem, udając obrażonego, jednak ten jedynie się uśmiechnął.

- Jeszcze nie gotowy? - zapytał, widząc, jak walczę z krawatem.

- Gotowy, ale ten krawat chyba nie chce współpracować - odpowiedziałem z uśmiechem, który skrywał moje nerwy. Erwin wszedł do pokoju i z wprawą chwycił krawat, poprawiając go w kilka sekund.

- Gotowe - powiedział, patrząc na mnie z zadowoleniem. - Wyglądasz jak zawsze cholernie gorąco.

Przyglądałem mu się chwilę, próbując odczytać jego myśli. On, jak zwykle, opanowany, ale znałem go wystarczająco dobrze, żeby zauważyć iskierkę niepokoju w jego oczach. Może to i lepiej, że obaj byliśmy równie spięci.

- Gotowy na ten dzień? - zapytałem cicho.

- Jeśli ty jesteś gotowy, to ja też - odpowiedział, a ja poczułem ciepło rozlewające się po moim ciele. Już po chwili Erwin przylgnął do mojego boku, a ja chętnie objąłem go.

Zerknąłem na okno, za którym widać było przygotowania. Dekoracje w odcieniach bieli i zieleni, świece, kwiaty - wszystko było dokładnie tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Nie było przesadnych ozdób, żadnych wymuszonych gestów. To miało być nasze, szczere i prawdziwe.

- Gdyby ktoś wtedy, na ślubie Capeli, powiedział ci, że za siedem miesięcy będziemy brać ślub, to byś uwierzył? - zapytałem nagle, wracając myślami do tamtego dnia. Ślub Capeli był swoistym przełomem - dla nas obu.

Erwin zaśmiał się cicho.

- Pewnie wyśmiałbym tę osobę, zwyzywał ją i ciebie przy okazji - odpowiedział, choć w jego oczach było coś więcej niż tylko żart.

Spojrzałem na niego uważnie, chłonąc każdy szczegół tego momentu. Chciałem zapamiętać wszystko - jego uśmiech, ten lekki grymas, którym zwykle ukrywał zdenerwowanie, drżenie dłoni, gdy mimowolnie wygładzał materiał mojej koszuli. Te małe gesty sprawiały, że czułem się spokojny, choć wiedziałem, że obaj jesteśmy pełni emocji. Świadomość, że ten dzień zmieni wszystko, była jednocześnie ekscytująca i paraliżująca.

Naszą chwilę przerwało ciche pukanie do drzwi. W lustrze zobaczyłem odbicie Nicole, która weszła do środka, uśmiechając się szeroko.

- Czas się zbierać! - rzuciła. - Ceremonia za godzinę, a wy wyglądacie, jakbyście mieli iść na egzekucję, a nie na ślub.

- Bardzo zabawne - mruknąłem, przewracając oczami, choć wiedziałem, że w jej słowach było trochę prawdy. Napięcie rosło z każdą minutą.

Nicole wyszła, zostawiając nas samych. Erwin podszedł bliżej i zarzucił ręce na moją szyję.

Mon amour | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz