Rozdział 30

418 46 5
                                    

Biegłem środkiem ulicy. Serce biło jak oszalałe. Wiedziałem, że muszę biec szybciej, choć każdy krok był coraz trudniejszy. Czułem jego obecność, choć nie słyszałem jego kroków. Może to był tylko cień, może tylko moje myśli, ale on był wszędzie – jego oddech na mojej szyi, jego złośliwy śmiech w moich uszach.

– Erwin! – jego głos przeszył ciszę. Zatrzymałem się, mimo, że chciałem uciekać.

Obróciłem się, a Gregory stał kilka kroków przede mną, uśmiechając się. Jednak ten uśmiech był bardziej wykrzywiony, zimny, jakby kpiący z samego faktu, że w ogóle próbowałem uciekać. Spojrzałem na niego, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie ani słowa. Moje nogi nie chciały się ruszyć, zupełnie jakby zostały przyklejone do podłoża.

– Co Erwin? Myślałeś, że uciekniesz? – jego głos był zimny, pełen drwiny.

Pojawił się przede mną, jego twarz zniekształcona w okrutnym uśmiechu. Jego oczy, które kiedyś były pełne ciepła, teraz patrzyły na mnie z wyższością i pogardą.

Jego słowa sprawiały, że miałem wrażenie wbijanego noża w plecy, jakby dosłownie zabijali mnie żywcem. Gregory pochylił się nade mną, jego twarz była tak blisko, że czułem jego oddech na swojej skórze.

– Jesteś naiwny Erwin. – wyszeptał prosto w moje ucho, a ja poczułem, jak po moim ciele przechodzi fala zimna. – Myślałeś, że nadal coś do ciebie czuję? - zadrwił. - Przecież powiedziałem już to dwa lata temu.... Nie kocham cię.

Próbowałem się od niego odsunąć, ale moje ciało było sparaliżowane. Gregory patrzył na mnie z wyższością, jego uśmiech stawał się coraz bardziej złośliwy.

– Proszę przestań... – wykrztusiłem, ale mój głos był słaby, niemal niesłyszalny.

– Prosisz? Naprawdę? – zaśmiał się. – Spójrz na siebie, Erwin. Jesteś żałosny, że znów wróciłeś do mnie z podkulonym ogonem.

Zacząłem upadać. Moje ciało nie mogło dłużej wytrzymać tego. Padłem na kolana, a on stał nade mną, patrząc z wyraźnym zadowoleniem.

– Wystarczy powiedzieć ci parę słówek, a ty już lecisz. – powiedział ze śmiechem, który był pełen kpiny.

Chciałem uciec, ale moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Jakby coś mnie trzymało. Gregory kucnął przede mną, po chwili jedną ręką podnosząc moją głowę do góry. Jego wzrok był lodowaty, bezlitosny.

– Byłeś tylko zabawką. – powiedział, po długiej ciszy.

Świat wokół mnie rozpadł się na kawałki, a ja zostałem sam. W ciemności. Głowa zabolała mnie niemiłosiernie, przez co otworzyłem oczy. Podniosłem się do siadu, cały zlany potem. Serce biło tak mocno, że czułem je w gardle. To był tylko koszmar? Koszmar, który wydawał się zbyt prawdziwy.

Spojrzałem na zegar cyfrowy na komodzie, który wskazywał godzinę piątą trzydzieści. Wychodziło na to, że spałem raptem trzy godziny z kawałkiem. Chciałem się położyć jednak przed oczami miałem widok Montanhy, z drwiącym uśmiechem.

Przez dobre trzydzieści minut przewracałem się z pozycji na plecach do na prawym boku, tak by jak najmniej bolała mnie noga, jednak to nie ból najbardziej mi przeszkadzał w spaniu, tylko myśli, które oczywiście dotyczyły Grzecha.

Czy on naprawdę bawił się mną? Niee.. to nie ma najmniejszego sensu. A może faktycznie jest w tym drugie dno? Może naprawdę znów mnie zostawi, gdy znów mu zaufam? A może w ogóle wyda mnie policji, nagra jakieś rozmowy i wsadzą mnie na krzesło. Patrząc w sufit i rozmyślając nad coraz to głupszymi pytaniami, czułem się jakbym popadał w paranoje.

Mon amour | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz