Rozdział 27

369 32 3
                                    

– Nie wiem, co się ze mną dzieje – westchnąłem, opadając na kanapę w salonie. Całe napięcie, które trzymałem w sobie od dłuższego czasu, zaczęło się wylewać. – Wczoraj, gdy byliśmy w kawiarni, Montanha mnie widział. To mnie strasznie zdenerwowało, ale nie mam pojęcia, dlaczego. Jakby to było coś więcej niż tylko irytacja.

Laborant spojrzał na mnie, siedząc po drugiej stronie kanapy. Zawsze wydawał się bardziej opanowany, jakby nic nie mogło wytrącić go z równowagi. Był też jedyną osobą, która nie owijała w bawełnę swoich myśli. Za to go szanowałem.

– Za dużo trzymasz w sobie emocji – powiedział spokojnie, jakby to była oczywista prawda. – Przez dwa lata próbowaliśmy namówić cię na wizytę u psychologa, ale ty uparcie odmawiałeś. Może i dobrze, bo tak naprawdę potrzebujesz jednej szczerej rozmowy. Psycholog nie jest konieczny; musisz sam się uwolnić i pokazać to, co czujesz, zamiast wszystko tłumić.

– Dam sobie radę – odpowiedziałem niemal od razu, choć sam w to nie wierzyłem. Mój głos brzmiał pusto, jakby nie było w nim przekonania. Opadłem się plecami o oparcie kanapy i spojrzałem w sufit, starając się uporządkować myśli. Po chwili jednak poczułem, że to zbyt dużo. Wszystko, co tłumiłem przez tak długi czas, zaczynało się łączyć w mieszankę wybuchową. – A może jednak nie... – dodałem ciszej, chowając twarz w dłoniach.

Laborant nic nie powiedział przez chwilę. Pozwolił, by cisza wypełniła pokój.

– Erwin, to wszystko co tłumisz– powtórzył Laborant, jego głos spokojny, ale stanowczy. – Sam wiesz, że to cię zniszczyło, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Widziałem, co się z tobą dzieje, od dwóch lat trzymasz to wszystko w sobie, a teraz... – zawahał się na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Jak się czułeś, gdy ostatnio z nim rozmawiałeś? Naprawdę czułeś się dobrze, czy tylko udawałeś przed sobą?

Podniosłem wzrok, czując jak oczy zaczynają piec. Czemu emocje muszą być takie skomplikowane? Nie chciałem tego przyznać, ale w tej chwili nie miałem wyjścia. Musiałem zmierzyć się z prawdą, choć wydawała mi się bolesna. Gdy myślałem o tamtym wieczorze z Gregorym, mimo alkoholu, po raz pierwszy od trzech lat poczułem coś zbliżonego do spokoju. To było dziwne uczucie, bo od dawna tego nie znałem. Gregory widział we mnie coś, czego ja sam unikałem. Jego obecność sprawiała, że moje myśli oraz emocje były spokojne. I to mnie wkurzało – fakt, że jego osoba nadal działała na mnie tak samo, jak kiedyś.

Zamknąłem oczy, jakby to mogło odciąć mnie od jego słów, ale one i tak już rezonowały w mojej głowie.

– Co masz na myśli? – wymamrotałem cicho, próbując ukryć narastające napięcie.

– Może to jest ten moment, żeby zacząć pokazywać to, co naprawdę czujesz – odpowiedział Laborant bez wahania, jakby znał odpowiedź na moje pytanie od dawna. – Wiesz, ukrywanie emocji tylko pogarsza sprawę. Myślisz, że się chronisz, ale tak naprawdę robisz sobie większą krzywdę.

Jego słowa zawisły w powietrzu, a ja siedziałem w milczeniu, próbując je przetrawić. Wiedziałem, że miał rację, ale czy potrafiłem to powiedzieć?

– Tylko co, jeśli to wszystko mnie przerośnie? – mruknąłem, bardziej do siebie niż do niego.

– Może cię przerośnie, ale nie będziesz sam. – Laborant spojrzał na mnie uważnie, po czym dodał spokojnie – Gregory nie ucieka. Ty jesteś tym, który cały czas przed czymś ucieka.

Siedziałem w milczeniu, ponownie wpatrując się w sufit, jakby to mogło mi pomóc zrozumieć cokolwiek. Jego słowa wydawały się nieuniknioną prawdą, przed którą nie mogłem dłużej uciekać. Miał rację – Gregory nie uciekał. To ja uciekałem. Zawsze.

Mon amour | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz