Było już dobrze po południu, kiedy w końcu wygrzebałem się z mieszkania. Ostatnie dni były intensywne, a dzisiaj nie miałem nic konkretnego do załatwienia – przynajmniej teoretycznie.
Zatrzymałem się w lokalnej kawiarni, zamówiłem podwójne espresso i, popijając kawę, ruszyłem dalej w stronę mechanika. Telefon kilka razy zabrzęczał w kieszeni, ale nie spieszyło mi się z jego sprawdzaniem. Dopiero po kilku łykach kawy wyjąłem urządzenie, przelatując wzrokiem po powiadomieniach.
Albert, Gregory, Heidi, Dia.
Zignorowałem wszystkich. Nie miałem dzisiaj ochoty na narzekanie Heidi, a tym bardziej próby Montanhy. Minęło półtora tygodnia od ślubu Capeli, a Gregory wciąż trzymał się swoich słów. Szczerze? Dziwię się, że nadal wierzy, że cokolwiek z tego wyjdzie.
Schowałem telefon do kieszeni i przez chwilę patrzyłem na ludzi przechodzących obok. Miasto miało swój rytm, swoją codzienną energię, a ja dziś wyraźnie czułem, że do niego nie pasuję. Jakbym wstał lewą nogą.
Droga do warsztatu nie zajęła mi długo. Po piętnastu minutach byłem już na miejscu, witając się z ekipą.
Zaczynałem swoją zmianę. Śmieszne, co nie?
– Nie stresuj się – rzucił Silny, widząc moją minę.
– Nie stresuję się – odpowiedziałem, zakładając rękawiczki. Wcale nie czułem się zestresowany, bardziej poirytowany. Może po prostu zmęczony?
Westchnąłem, przygotowując się psychicznie na kolejne godziny w warsztacie. ZS Customs było niedawno remontowane, co wprawdzie poprawiło wygląd miejsca, ale przez to straciliśmy kilku pracowników. Teraz musieliśmy sami zadbać o dobre opinie klientów. Współpraca szła sprawnie, ale bywały dni, kiedy wszystko potrafiło się sypać. Miałem nadzieję, że dzisiaj nie będzie jednym z tych dni.
– Oby było spokojnie – powiedziałem z lekką irytacją.
– Co z tobą? Jesteś jakiś nerwowy – zapytał Silny, przyglądając mi się, jakbym zaraz miał wybuchnąć.
Nie odpowiedziałem od razu. Po prostu pokiwałem głową, zaciskając zęby. Czułem to napięcie już od rana, jakby coś wisiało w powietrzu, ale nie mogłem tego dokładnie określić. Może to przez te wszystkie wiadomości, może przez Gregory'ego i jego niezłomną wiarę w to, że coś między nami znowu będzie?
– Nie jestem nerwowy – mruknąłem w końcu. – Po prostu... – przerwałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem, jak dokończyć tę myśl. Chyba nawet sam nie rozumiałem, co mnie dzisiaj tak drażniło.
Silny wzruszył ramionami, jakby to nie miało dla niego większego znaczenia. W jego świecie wszystko było prostsze – zrób swoje, odbębniaj kolejne zadania i tyle. Było w tym coś pocieszającego, że chociaż on nie analizował każdego spojrzenia, każdego słowa jak ja. Może właśnie tego mi brakowało.
Zanurzyłem się w pracy, bo to było jedyne, co pozwalało mi na chwilę odciąć myśli. Heidi wpadła do warsztatu niedługo potem, jak zwykle z uśmiechem i nonszalanckim podejściem do życia. Oparła się o bramę, patrząc, jak dłubię przy jednym z samochodów.
– Coś taki ponury? – zapytała, zakładając ręce na piersi.
– Zły dzień. Nic wielkiego – mruknąłem, nawet nie odwracając wzroku od tego, co robiłem.
– Wyluzuj. Zawsze można walnąć przerwę na kawę i odpuścić resztę dnia – powiedziała, wciąż z uśmiechem.
– Już piłem kawę – odparłem krótko, skupiając się na odkręceniu jakiejś śruby.
– No to piwo. Albo coś mocniejszego.
Pokręciłem jedynie głową, skupiając się na pracy.
Przez chwilę praca w warsztacie była przyjemnym odcięciem od świata. Pod koniec zmiany, kiedy słońce zaczynało już opadać za horyzont, Silny rzucił, że idzie na miasto z Albertem i Carbonarą. Chciał mnie wyciągnąć, ale odmówiłem.
Wolałem zostać sam, a może nawet po prostu przejść się po mieście i na chwilę zapomnieć o wszystkim. Wyglądało na to, że ten dzień nie będzie ani spokojny, ani łatwy – ale w sumie, kiedy ostatnio mój dzień był naprawdę prosty? Tak wyglądało moje życie od dłuższego czasu.
Wsadziłem ręce do kieszeni i ruszyłem przed siebie, opuszczając warsztat. Chłodne powietrze lekko mnie otrzeźwiło, ale nie poprawiło nastroju. Telefon wibrował w kieszeni, przypominając mi o Gregorym, który znowu do mnie pisał. Kolejna wiadomość. Nie chciałem nawet sprawdzać, co napisał – pewnie znów jakieś „hej, kiedy się spotkamy?”
Westchnąłem ciężko i odruchowo ruszyłem w stronę komendy. Moje nogi same mnie tam prowadziły, mimo że nie miałem ochoty go dzisiaj widzieć. Wiedziałem, że znowu poczuję to samo – gniew i irytację wymieszaną z... czymś innym. Czymś, czego nie chciałem przed sobą przyznać.
Kiedy w końcu dotarłem, zatrzymałem się przed budynkiem i spojrzałem na odsłonięte okna. W środku było jasno, światła w gabinetach zapalone. Mimo to widać było mało ruchu. Przez moment zastanawiałem się, czy go tam w ogóle spotkam, ale kiedy dostrzegłem znajomą sylwetkę, serce zabiło mi nieco szybciej. Gregory siedział przy biurku, pochylony nad papierami, skupiony jak zawsze.
Mimo całej irytacji, jaką czułem, uśmiechnąłem się mimowolnie. Sam nie wiedziałem dlaczego. Coś we mnie zawsze łagodniało, gdy go widziałem, choć chciałem temu zaprzeczać na każdym kroku.
Gregory mógł być cholernie uparty, ale to nie on był problemem. Problemem byłem ja, bo nigdy nie potrafiłem się do końca określić, czego właściwie od niego chcę. Raz chciałem, by zostawił mnie w spokoju, innym razem pragnąłem, żeby był blisko. Za blisko.
Może jednak powinienem sam sobie dać szansę?
Stałem tam chwilę, nie mogąc się zdecydować, czy wejść do środka, czy po prostu odejść. Z każdą chwilą walczyłem z sobą, zastanawiając się, czy pozwolić, by to, co mnie w nim denerwuje, przeważyło nad tym, co... no właśnie, co? Nad tym, co mnie do niego ciągnie?
W końcu wyciągnąłem telefon i się rozmyślałem. To było głupie.
Zakładając kaptur bluzy, doszedłem w stronę domu.
Byłem tchórzem, który boi się własnych emocji.
꧁꧂
CZYTASZ
Mon amour | Morwin
FanfictionErwin i Gregory byli kiedyś nierozłączni, łączyła ich prawdziwa miłość, która wydawała się niezniszczalna. Jednak z czasem ich relacja zaczęła się pogarszać, a dystans między nimi rósł z każdym dniem. Choć każdemu wydawało się, że to różnica stylu ż...