Rozdział 15

399 47 6
                                    

(jak każdy wie muzyka nadaje klimat, dziś was poproszę o włączenie: Daylight, Mr. Forgettable, Skin and Bones - David Kunsher)


Perspektywa Gregory Montanha

- Wtedy na tamie... - zacząłem ponownie, jednak nie wiedziałem jakie słowa będą odpowiednie. Wiedziałem, że to, co się stało tamtego dnia, było zbyt skomplikowane, by to wytłumaczyć jednym zdaniem. - Nie chciałem by to tak zabrzmiało.. - te słowa zabrzmiały pusto w tej ciszy, która teraz nas otaczała, jednak zanim dokończyłem Erwin przerwał mi.

- Ale powiedziałeś. - powiedział próbując brzmieć naturalnie, jednak wiedział, że głos zdradza wszystkie emocje.

Przełknąłem ślinę, próbując zebrać siły, choć wiedziałem, że żadne wyjaśnienia nie zmażą tego, co się wydarzyło. Czułem się jak głupiec, który za późno zrozumiał swoje błędy. Serce waliło mi w piersi, a oddech stawał się coraz bardziej płytki. Wiedziałem, że każde kolejne słowo może albo coś odbudować, albo na zawsze wszystko zniszczyć.

Erwin opierał głowę na mojej klatce piersiowej, oddychał ciężko, jakby walczył z własnymi emocjami, które kipiały tuż pod powierzchnią. Jego ciało było spięte, jednak wiedziałem, że próba uspokojenia, nie będzie taka sama jak kiedyś. Przecież on mnie nienawidził, a jednak nadal tutaj był.

- Przepraszam.. - wyszeptałem. - Wiem, że nie mogę tego cofnąć... - przerwałem na chwilę, by wziąć głęboki, acz nerwowy wdech. - Szantażowali mnie - wyznałem, patrząc jak Erwin unosi na mnie wzrok. - Jeśli nie zakończę naszej relacji, mieli mnie wyrzucić z policji. Oskarżyliby mnie o współpracę z zakonem i wsadzili do więzienia. - głos zadrżał, a łzy, których tak bardzo chciałem uniknąć, zaczęły zbierać się pod powiekami.

Patrzyłem w jego oczy, które wciąż przyglądały się na mnie w skupieniu, starając się zrozumieć sens moich słów.

- Nie odzywałem się przez te dwa lata, bo przez cały ten czas walczyłem.. - czułem, że muszę powiedzieć wszystko, nawet jeśli to miało zaboleć. - Każdego jebanego dnia próbowałem im udowodnić, że nie jestem skorumpowany, że nie mam nic wspólnego z zakonem, że to, co mieliśmy, było oddzielone od życia codziennego. Każdego dnia myślałem o tobie. Po dniu na tamie, nie potrafiłem sobie wyobrazić, przez co przechodzisz. I to wszystko przeze mnie...

Wziąłem głęboki oddech, czując ciężar własnych słów. Erwin, choć wciąż milczał, nie odrywał ode mnie wzroku. Czułem, że słuchał uważnie, choć jego ciało było napięte jak struna.

- Chciałem się z tobą spotkać, powiedzieć ci, jak chujowa była sytuacja, ale wtedy zauważyłem, że mnie śledzą. Obserwowali każdy mój krok, Erwin. Nie miałem chwili spokoju, nie mogłem zrobić niczego, co nie zostałoby użyte przeciwko mnie. - głos mi się łamał, bo wiedziałem, że te słowa nie zmienią tego, co się stało. Czułem, że to koniec.

Erwin wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale znów zamilkł. Widziałem, jak walczył z emocjami, jak gniew i ból kłębiły się w jego wnętrzu. Był rozdarty - między chęcią zrozumienia, a pragnieniem zemsty za te wszystkie lata ciszy, za uczucia, które przeżywał w samotności.

W końcu odwrócił wzrok, wpatrując się w rozświetlone miasto. Wiedziałem, że każda kolejna chwila ciszy była jak tykająca bomba, która mogła roztrzaskać to, co teraz między nami się działo, ale nie odpychał mnie, nie przerywał. Może zbyt pijany, a może zbyt wyczerpany tą całą sytuacją?

- Gregory... - zaczął, ale zaraz zamilkł, jakby jego myśli były zbyt chaotyczne, by je ubrać w słowa. W końcu, po dłuższej chwili, zdołał wydusić: - Mogłeś przyjść do nas po pomoc. - jego głos drżał, jakby z trudem próbował opanować emocje, które go rozrywały od środka. - Zawsze bym ci pomógł. Nie tylko ja, reszta też. - spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował odnaleźć w moich oczach odpowiedź, której tak bardzo potrzebował.

Mon amour | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz