Rozdział 16-Smok

31 4 4
                                    

Smok był bardzo blisko. Warczał groźnie chodząc pomiędzy drzewami. Rozglądał się czujnie i uważnie. Czuł zapach człowieka.
Oddech Maggie gwałtownie przyspieszył. Dziewczyna była przerażona. Wiedziała, że smok patrzy na drzewo, za którym się chowa. W każdej chwili mógł zionąć ogniem i z córki Hermesa zostałaby kupka popiołu.
Dziewczyna zaczęła myśleć jeszcze szybciej i intensywniej, kiedy usłyszała głośniejsze warczenie. "Już po mnie. A chciałam mieć godną śmierć, jak prawdziwy bohater. W walce na przykład, a nie spalona przez bestję w slabej kryjówce."
-Hermesie dopomóż mi.-szepnęła ze łzami w oczach. Przecież jeśli zginie zostawi tyle osób, na których jej zależy. Rodzeństwo, przyjaciół, matkę, którą mimo wszystko kocha no i Leona...
Kiedy już całkiem straciła nadzieję w jej głowie rozbrzmiał głos.
-"To jeszcze nie twój czas, Margaret. Już niedługo wrócisz do obozu. Jeszcze chwila. Bądź silna."- to był głos jej ojca. Hermes wysłuchał jej modłów.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i podciągnęła nogawkę spodni. Odczepiła sztylet od paska i chwyciła go pewnie w dłoń. Jeszcze raz odetchnęła głęboko i wyszła zza drzewa. Smok popatrzył na nią swoimi czerwonymi ślepiami. Był rządny krwi. Dziewczyna nie miałaby z nim sama szans nawet jeśli miałaby miecz albo łuk.
Patrzyła w oczy bestii pewnie jak jeszcze nigdy. Uwagę stwora jednak przykuł dźwięk łamanych gałęzi. Maggie wykorzystała nieuwagę smoka i szybkim ruchem przecięła mu sztyletem grubą skórę na naodze. Bestia zawyła z bólu i odskoczyła do tyłu wymijając ogonem we wszystkie strony.
Moon uchyliła się przed nim za pierwszym razem, ale straciła na chwilę koncentrację kiedy z lasu wybiegli jej bracia, a tuż za nimi dostrzegła ognistą kulę Leona i właśnie wtedy ogon smoka popchnął ją na drzewo i dziewczyna straciła przytomność.
Maggie odzyskała przytomność na chwilę, kiedy walka była zacięta. Herosi atakowali poranionego już smoka, ale bestia nie zamierzała się tak łatwo poddawać. Maggie zorjętowała się, że leży w innym miejscu niż zapamiętała, że upadła. Miała stąd dobry widok, ale nie była narażona na atak bestii. Gdzieś w wirze walki błysnęły jej Piper i Alice, a chwilę później dostrzegła Leona rzucającego ognistymi pociskami prosto w oczy stwora. Chciała wstać i im pomóc, ale nie miała zbytnio siły, a jej oczy znowu zaczęły się zamykać. Ponownie straciła przytomność.
Ocknęła się znowu, ale teraz nie widziała już walki. Ktoś niósł ją na rękach w stronę obozu. Odwróciła głowę i napotkała zielone tęczówki Percyego Jacksona.
-Percy?-spytała niepewnym głosem.
-Cześć.
-Co...smok...walka....jak?
-Spokojnie, smoka już nie ma. Twarda była z niego bestia to fakt, ale udało nam się go powstrzymać.
-Czy ze wszystkimi wporządku? Nikt nie zginął?
-Jedni są bardziej, a inni mniej ranni, ale wszyscy żyją.-odparł chłopak uśmiechając się słabo.
-Coś jest nie tak, prawda? Coś z Travisem i Connorem, albo Chrisem, Cecilem i dziewczynami?
-Nie, nie oni są cali. Trochę pokaleczeni i poobjani, ale cali. Annabeth zajmuje się mieszkańcami Jedenastki, opatruje ich i takie tam.
-To co się sta....Leo.-powiedziała przerażona.
-Smok nie mógł go poparzyć więc wynalazł inny sposób. Valdez próbował go oślepić, ale.....spokojnie Leo żyje tylko....jest w dość kiepskiej formie.
-Postaw mnie Percy, muszę go zobaczyć.-rozkazała szamotając się, ale syn Posejdona był silniejszy.
-Nie. Zaniosę cię prosto do Jedenastki gdzie zajmie się tobą, któreś z dzieci Apolla. Niektórzy zdążyli już wrócić, ale Willa jeszcze nie ma w obozie.
-Muszę do Leona.
-Zobaczycie się niedługo naprawdę. Leo jest silny poradzi sobie. To właśnie Will opatruje go na polu bitwy. Zobaczysz zaraz przyniosą go do obozu całego i zdrowego.
Maggie była przerażona. Leo był dla niej okropnie ważny i uświadomiła to sobie dopiero niedawno. Chciała się z nim zobaczyć jak najszybciej. Musiała mieć nadzieję i wieżyć Percyemu, że wszystko z nim dobrze.

Córka Hermesa/Leo Valdez Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz