Rozdział 27 - Flo śpieszy na ratunek

10 2 0
                                    

Na wysokości stu dwudziestu metrów nad eterem profesor kazał mi położyć Flo na tarasie. Spojrzałam z obawą na kratownicę.

– Nie bój się, nie spadnie – zapewnił mnie.

Faktycznie, siatka prętów była tak gęsta, że nie było mowy, by flolarwa się przez nią przecisnęła. Niepotrzebnie panikowałam. Po pojedynku zaczęłam się tak bardzo bać o bezpieczeństwo Flo, że czasem przestawałam myśleć.

Pogłaskałam ją. Drżała jak mruczący kot. Nie ze strachu; była zadowolona i podekscytowana.

– Jest silna – powiedział Lonzo. Przykucnął i uważnie ją obserwował. – Pierwszej nocy bałem się, że nie da rady. Kto wie, może nawet odrośnie jej futro.

– Musi odrosnąć! – wyrwało mi się. – Nie chcę, żeby do końca życia była łysa!

Profesor pokiwał głową.

– Tu nie chodzi tylko o wygląd. Futro flolarw pozwala im czerpać energię ze słońca. Bez niego Flo już zawsze musiałaby polegać na odżywczym pyłku i lekarstwach. A, właśnie.

Wyciągnął z kieszeni fiolkę z żółtą substancją.

– Zmieszany pyłek sześciu ziół i moich flolarw, taki sam, jaki podawali Flo uzdrowiciele. Teraz ty musisz o tym pamiętać. Posypuj ją raz dziennie. Wystarczy szczypta; jakbyś soliła zupę na talerzu.

Ostrożnie wzięłam fiolkę.

– Rozumiem, profesorze.

Rzuciłam okiem w górę. Reszta grupy przyglądała się nam z wyższego tarasu. Colv uśmiechnął się i pomachał do mnie. Adelie siedziała mu na głowie i puszczała bańki.

Flo zapiszczała i zaczęła wykonywać dziwne wygibasy. Wiła się i przewracała to na grzbiet, to na bok. Wystraszyłam się, że potoczy się do bocznej poręczy i wypadnie przez dziurę między prętami, otoczyłam ją ramionami.

– Podoba ci się tutaj?

Zamachała krótkimi nóżkami. Była szczęśliwa.

Nagle obróciła się na brzuch i pomaszerowała w stronę krawędzi.

– Flo, nie! – Mocno ją przytrzymałam. – Uważaj! Gdybyś wpadła do eteru...

Nie słuchała mnie. Parła przed siebie, aż musiałam wziąć ją na ręce.

– Dlaczego to robisz? Nie wiesz, że to niebezpieczne?

Przyszło mi do głowy, że Flo wcale nie chce rzucić się w Czeluść. Była mądra; na pewno potrafiłaby spuścić się na nici dokładnie na taką wysokość, jaka była dla niej najlepsza.

– Ale twoja nić mogłaby nie wytrzymać – pouczyłam ją. – Lepiej róbmy to, co zalecił profesor.

Obróciłam się, by na niego spojrzeć, i zobaczyłam, że stoi oparty o barierką i patrzy w dół.

Niosąc Flo, podeszłam bliżej brzegu tarasu.

A potem usłyszałam trzask. Na górnym tarasie parę osób zaczęło wrzeszczeć.

Zamarła ze zdumienia patrzyłam, jak żelazna krata przy której stał profesor, rozpryskuje się jakby była ze szkła, a mężczyzna traci równowagę i spada w Czeluść.

***

Zamarłam. Wydawało mi się, że mijają godziny, a ja patrzę na powoli przechylającego się Lonzo, jego rozwianą koszulę i włosy. Był do mnie odwrócony tyłem, ale bez trudu mogłam sobie wyobrazić twarz stężałą z przerażenia. Powiększony cień profesora padł na obłoki eteru w dole i przesunął się po nich.

Eteriale: Akademia CzeluściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz