Jeszcze żadne wakacje nie ciągnęły mi się tak bardzo, jak te. W końcu jednak nadszedł upragniony moment.
Pierwszego dnia jesieni jechałam z tatą i Mirką z Dun Lamen, Miasta Dziesięciu Wież, wynajętą bryczką do Akademii Czeluści. Podróż do samego Dun Lamen zajęła nam prawie dwa tygodnie i sprawiła, że znienawidziłam pocztowe dyliżanse. Godziny jazdy na twardym siedzeniu, w towarzystwie przypadkowych ludzi, którzy chrapali, opowiadali o swoich chorobach bądź wnukach lub jedli sery przypominające zapachem dawno niemyte nogi były ciężką próbą i tylko myśl o Akademii pozwalała mi zachować dobry humor. Rozmawiałyśmy z Mirką o planach na nadchodzący rok (ja zajmowałam się głównie mówieniem, a ona głównie słuchaniem, i układ ten obu nam odpowiadał) i podziwiałyśmy widoki za oknem. Żadna z nas nigdy jeszcze nie była tak daleko od Żyworzeki.
Ledwo zapamiętałam Dun Lamen, krąg szarych murów z wysokimi domami i rzeką dzielącą je na dwie połowy. Mieliśmy dzień w zapasie i tata zabrał nas do kawiarni na ciasto. Zajadając przeraźliwie słodki przysmak, przyglądałam się barwnemu tłumowi. Miasto musiało być przynajmniej trzy razy większe od Białobrodu, który kiedyś naiwnie uważałam za ogromny. Wśród ludzi na ulicy wypatrzyłam kilkoro chłopaków i dziewczyn w moim wieku. Domyśliłam się, że to przyjęci do Akademii. Dun Lamen leżało ledwie kilkanaście kilometrów od niej, oddzielone gęstym lasem, w którym podobno żyło wiele dzikich eteriali.
Miałam go zobaczyć już nazajutrz.
***
Traktem podróżowało wiele pojazdów, od skromnych bryczek jak nasza, po bogate powozy z herbami szlachetnych rodzin na drzwiach i stangretami w pięknych liberiach. Droga była wyboista i nierówna, przez co wlekliśmy się noga za nogą.
- Patrz na te wszystkie karoce. - Szturchnęłam zamyśloną Mirkę w bok. - Strasznie dużo tu bogaczy.
Mirka nie wydawała się zdziwiona.
- Ich rodziców na to stać - powiedziała. Pokiwałam głową. Moja rodzina nie była bogata, ale nie musiałam zbyt często myśleć o pieniądzach. Za to Mirka przez ich brak o mały włos nie zrezygnowałaby z Akademii. Przez chwilę zastanawiałam się, ilu zdolnych ludzi nigdy nie zostanie Poskramiaczami, bo ich rodzin zwyczajnie nie stać - na podróż albo na to, by dziecko wyjechało z domu i przestało pracować w rodzinnym gospodarstwie. Potem z niepokojem zastanowiłam się, jak będę się czuć wśród szlachty, która na pewno będzie patrzeć na mnie z góry.
„A niech tylko spróbują." - Doszłam po chwili do prostego wniosku. „Pokażę, że jestem lepszym Poskramiaczem od nich, i tyle im przyjdzie z bogactwa. Eteriale nie patrzą na pieniądze."
- Komitet powitalny! - usłyszałam głos taty.
Podniosłam wzrok. Wysoko w górze krążył samotny cień o półprzejrzystych skrzydłach i długim ogonie. Dostrzegłam maleńką sylwetkę jeźdźca na jego grzbiecie.
Ktoś z Akademii! Przez chwilę pomyślałam o Kallenie - jedynym Poskramiaczu z latającym eterialem, jakiego znałam - ale cień nie mógł być gryflinem.
- Pomyśl, Mirka, niedługo też będziemy tak podróżować! - wykrzyknęłam. Zerwałam kapelusz i zaczęłam nim machać, pozdrawiając podniebnego jeźdźca. Przerwałam gdy zobaczyłam, że stangret z powozu za nami dziwnie mi się przygląda.
Wjechaliśmy w las i lotnik zniknął, przesłonięty koronami starych drzew. Wciągnęłam w płuca zielono-żywiczny zapach zmieszany z czymś nowym, jednocześnie słodkim i słonym. Zaczęłam rozglądać się dookoła, ale nie dostrzegłam żadnych jesiennych kwiatów, które mogłyby być źródłem tej woni.
- Zapach eteru - odezwał się tata. - Przywołuje wspomnienia z czasów młodości. Nawąchałem się go w Pallidzie. Dziki eter ma jednak dodatkową nutę, której brakuje rafinowanemu.
CZYTASZ
Eteriale: Akademia Czeluści
FantasíaAda marzy o życiu pełnym przygód. Niespodziewane otarcie się o śmierć otworzy przed nią drogę do Akademii Czeluści i zostania Poskramiaczką eteriali - magicznych istot władających niezwykłymi mocami. Dla ludzi z królestwa Ocji kontrolowanie eteriali...