Dobry <3
Dragon:
Wytatuowany palec uderzał w podłokietnik siedzenia. Szpitalny zapach unosił się w sali, w której spał Nero. Maszyny pipczały w równomiernym rytmie, świadcząc o tym, iż wszystko jest w porządku. Wystarczył jeden ruch, by to zepsuć. Patrzyłem na jego spokojną twarz, z której zdołały zejść już siniaki.
Nie wiedziałem, czy to coś moralnego obudziło się po tylu latach, czy po prostu stałem się miękki, ale wiedziałem, że tego nie zrobię, nie odłączyłbym go w tym stanie, gdy nie mógłby nic zrobić.
Jego palce delikatnie się poruszyły, przez co skupiłem całą swoją uwagę na owym geście. I proszę, moralność zniknęła, zastąpiło ją odrętwienie. Nie miałem pojęcia co bym teraz zrobił, gdyby jego oczy się otworzyły, dlatego nie próbując się zastanawiać, po prostu wstałem i wyszedłem z sali, czując jak każdy, nawet ten najdrobniejszy mięsień napina się na plecach.
Dom zdawał się być pusty, ożywiał go momentami stukot garnków z kuchni i odgłos łap Roko, które przemierzały schody czy korytarze. Często bywał na drugim piętrze, przy pokoju w którym spała Cindy. Wchodził tam tylko po to, by obwąchać każdy kąt i wskoczyć na łóżko, by upewnić się, że aby na pewno tam się przed nim nie schowała.
Ale wszyscy wiedzieli, że Cindy chowała się przede mną.
Nie było to żadną tajemnicą, że doskonale wiedziałem gdzie są. Świadomość, że wszyscy, każdego dnia potrafili łgać prosto w oczy, dało mi kurwa do myślenia. Naprawdę nie znosiłem kłamców, a każdy z nich się nim okazał.
Skórzany fotel zaskrzypiał, gdy odchyliłem się na oparciu. Bawiłem się gęstym dymem z cygara, próbując puścić jak najbardziej idealne kółko. Szarość wypełniła przestrzeń, tworząc niemalże chmury, które momentalnie rozwiało głośne puknięcie, jak i huk otwieranych drzwi.
Patrzyłem wyczekująco na Samuela, który stał w drzwiach, wyglądając jakby właśnie skończył biegać test coopera.
— Dragon...
I już wiedziałem, że to nie będzie nic, co mogłoby mnie uszczęśliwić, a co gorsza – spodobać mi się.
— Przyszedłeś z samymi dobrymi wieściami, prawda?
— Zależy co uznajesz za ''dobre''.
Wypuściłem leniwie kłąb dymu. Dobre, mogło być złapanie ludzi z Vegas, co do jednego, dobre mogło być odzyskanie pieniędzy za stracony towar, ale jeszcze lepszym, że Dima właśnie skręcał się z bólu.
— Wszystko — odparłem obojętnie, na co na moment oderwał ode mnie wzrok. Ten gest nie podobał mi się najbardziej. — Więc?
Sądziłem, że nic tego dnia mnie nie zaskoczy, ale gdy słowa wypłynęły z jego ust, zęby zacisnęły się na cygarze.
— Matka Cindy... — Przerwał na chwilę, by następnie dodać, coś co już do mnie dotarło — Jest martwa.
Zastygłem, a dym z cygara jakby stał się cięższy do zniesienia, przez co odłożyłem je do popielniczki. Samuel patrzył na mnie tak, jakby oczekiwał, że się uśmiechnę, ale mi nie było do śmiechu, byłem bliżej wkurwienia niż tego by się zaśmiać.
— To chyba dobrze, prawda?
Miałem ochotę wstać i rąbnąć w niego krzesłem na którym siedziałem, jednak zamiast tego zmrużyłem z lekka oczy, trzymając się opuszkami palców ostatniej cząstki cierpliwości, jaką miałem.
— A co w tym dobrego, Samuel?
— To matka Cindy. — Odparł, jakbym to ja powiedział coś niewyobrażalnie głupiego.