Przez moment myślałem, że Jacob nie usłyszał mojego pytania. Cisza w samochodzie wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a ja zacząłem już mieć nadzieję, że może pozwoli temu pytaniu zawisnąć w powietrzu, niewypowiedzianemu, bez odpowiedzi. Ale jego zaciśnięte dłonie na kierownicy mówiły co innego. Palce wbijały się w skórzaną osłonę, jakby trzymał się jej, żeby nie stracić kontroli. Zacisnął usta, a jego oddech stał się szybki, szarpany - tak, jakby walczył z emocjami, które nagle wybuchły w środku.
W końcu odezwał się, cicho, niemal szeptem, jakby każde słowo musiał przezwyciężyć.
- Ja ją znalazłem - zaczął, a jego głos był pełen bólu, który starał się ukryć, ale który i tak w nim drżał. - Kiedy nie przyszła na obiad, byłem pewien, że znowu straciła poczucie czasu w ogrodzie. Często tam przesiadywała, przecież spędzała tam godziny, bez świadomości, jak szybko mija czas. - Przerwał na chwilę, jakby zbierał siły, żeby mówić dalej.
Spojrzał na mnie przelotnie, ale to krótkie spojrzenie mówiło więcej, niż jakiekolwiek słowa. W jego oczach błysnęło coś, co trudno było mi zrozumieć - smutek, poczucie winy, może coś więcej.
- Poszedłem jej poszukać - kontynuował, ale jego głos się załamał, jakby wspomnienie tego momentu przytłoczyło go całkowicie.
Wziął głęboki oddech, próbując zebrać siły, ale nie musiał mówić więcej. Wiedziałem, co znalazł. Widok, który prześladował go w każdej sekundzie, teraz stał się także moim koszmarem.
- Leżała tam... - zaczął Jacob, a jego głos był ledwo słyszalny, jakby wypowiadanie tych słów sprawiało mu fizyczny ból. - Wołałem ją, ale nie reagowała. Żadnego ruchu. Byłem pewien, że zemdlała albo po prostu przewróciła się.
Przerwał na chwilę, a jego oddech stał się nierówny, jakby wspomnienie tamtej chwili przygniatało go z pełną mocą.
- Podbiegłem do niej... i wtedy to zobaczyłem. - Jego dłonie, zaciśnięte na kierownicy, jeszcze mocniej się naprężyły. - Wszędzie była krew. Wszystko było we krwi.
Odetchnął drżąco, jakby próbował zapanować nad emocjami, które go zalewały.
- Podcięła sobie żyły. - Te słowa wypowiedział cicho, niemal szeptem, jakby ich ciężar był zbyt wielki, by wypowiedzieć je głośno.
Te słowa zepchnęły mnie w przepaść. Sprawiły, że wszystko, co do tej pory próbowałem od siebie odsunąć, nagle stało się rzeczywistością. Nie mogłem już dłużej oszukiwać siebie, nie mogłem wmawiać sobie, że to wszystko to tylko zły sen, z którego się obudzę.
- Rozmawialiśmy codziennie. CODZIENNIE! - warczałem, czując, jak narasta we mnie złość, wymieszana z bezradnością. - Czy stało się ostatnio coś, o czym nie wiem?! - Krzyknąłem, gdy cisza stawała się nie do zniesienia. Oczekiwałem odpowiedzi, jakby to mogło cokolwiek wyjaśnić, jakby mogło sprawić, że wszystko wróci do normy.
Jacob nie spojrzał na mnie, wciąż trzymał zaciśnięte dłonie na kierownicy, jakby to była jego jedyna kotwica, która powstrzymywała go przed załamaniem.
- Nie, ostatnio nic się nie działo - powiedział cicho, unikając mojego wzroku. Mimo jego odpowiedzi, czułem, że coś jest nie tak. Kątem oka dostrzegłem, że zbliżamy się już do szpitala. - Keira w ostatnim czasie była szczęśliwa... radosna... Nie miałaby już... - urwał, jakby powiedział za dużo.
Zamroziło mnie. „Już?" Jak to „już"? Wbiłem wzrok w Jacoba, ale on unikał mojego spojrzenia. Zjechał na parking tuż przed drzwiami szpitala, zatrzymując samochód.
- Dokończymy tę rozmowę później - powiedziałem chłodno, patrząc na niego, ale on nadal wpatrywał się przed siebie, jakby nie mógł zmusić się do nawiązania kontaktu.
Wysiadłem z samochodu, trzaskając drzwiami mocniej, niż zamierzałem. Ale po chwili zawahałem się. Otworzyłem drzwi ponownie i zajrzałem do środka.
- Jacob? - westchnąłem głęboko. - Dziękuję, że ją uratowałeś. - Czułem, że te słowa były ważne, chociaż wydawały się nieadekwatne do tego, co mu zawdzięczam. - Zadzwonię, kiedy czegoś się dowiem - dodałem, już gotowy zamknąć drzwi.
- Pojadę do domu, przywiozę panu wszystkie potrzebne rzeczy... i coś do zjedzenia - powiedział nagle, a jego głos zdradzał potrzebę, by czymś się zająć, cokolwiek, co pozwoliłoby mu zapomnieć o tym, co się stało.
Kiwałem głową i zamknąłem drzwi, a potem ruszyłem w stronę szpitala. Każdy krok wydawał się cięższy niż poprzedni, jakby coś niewidzialnego przyciągało mnie z powrotem do ziemi. Zmęczenie i niepokój przytłaczały mnie coraz bardziej. Byłem tak blisko, a jednocześnie miałem wrażenie, że wciąż dzieli mnie od Keiry przepaść, której nie umiem pokonać.
Nagle zatrzymałem się, jakby coś uderzyło mnie w twarz. Pojawiła się w mojej głowie myśl, której wcześniej nie chciałem dostrzec, ale teraz nie mogłem jej zignorować. Jacob mówił do Keiry po imieniu, bez formalności, z bliskością, której mi brakowało. A ja? Byłem dla niego „Panem Sullivanem." Dystans, który czułem między mną a Keirą, zaczynał teraz nabierać kształtów. To była różnica, której wcześniej nie zauważałem. Byłem „Panem Sullivanem," a ona była „Keirą" - osobą, z którą inni mieli bezpośrednią relację, bliższą, ciepłą. A ja? Stałem z boku, jak obcy, trzymający się reguł i formalności, które mnie oddzielały.
To było kolejne pęknięcie, które umknęło mojej uwadze. Kiedy to się stało? Kiedy przestałem być tym, kto mówi do niej z czułością, kto zna jej emocje lepiej niż ktokolwiek inny? Przypomniałem sobie, że przecież jeszcze niedawno rozmawialiśmy codziennie, każdego wieczoru, ale... czy te rozmowy naprawdę wystarczały? Zdałem sobie sprawę, że była otoczona ludźmi, którzy rozumieli ją lepiej, którzy widzieli jej prawdziwe ja, podczas gdy ja byłem daleko, zadowolony z tego, że regularnie dzwonię i utrzymuję pozory bliskości.
W tej chwili poczułem, że to nie tylko dystans fizyczny nas rozdzielił. To były małe rzeczy, które przez lata narastały - brak dostrzegania tego, co działo się pod powierzchnią. Służba, znajomi, a nawet Jacob - oni znali ją lepiej, byli bliżej jej serca. A ja? Byłem Panem Sullivanem, nieobecnym mężem , który nie zauważył, kiedy jego własna żona zaczęła się od niego oddalać.
To odkrycie wstrząsnęło mną bardziej niż cokolwiek innego. Stałem przez chwilę, wpatrując się w drzwi szpitala, czując, jakby cały mój świat się rozpadł na kawałki, które nagle zaczęły układać się w przerażający obraz. Ile jeszcze pęknięć istniało, których nie zauważyłem? Ile razy Keira wołała o pomoc, a ja tego nie dostrzegłem?
***********************************************************
Zapraszam na TT i IG :)
CZYTASZ
Tears of the soul
RomanceMichael Sullivan miał wszystko - udaną karierę, kochającą żonę i stabilne życie. Przez lata myślał, że nic nie może zburzyć fundamentów ich wspólnej przyszłości. Aż do dnia, kiedy odebrał telefon, który zmienił wszystko. "Pańska żona próbowała popeł...