Rozdział 35

1.1K 183 17
                                    


– Spokojnie, spokojnie – powtarzam cicho, jakbym próbował przekonać samego siebie, że sytuacja jest pod kontrolą. Staram się opanować, wziąć głęboki oddech, jednak pulsujący strach nie pozwala mi na to. W tej gęstej ciemności, czuję, jak serce bije mi w gardle, kiedy stawiam ostrożne kroki, próbując zejść z łóżka. 

– Ja pierdolę, jakie spokojnie – wymykają mi się słowa, gdy przypominam sobie, że generatory miały się uruchomić od razu. Na ślepo szukam przycisku alarmowego, ale po chwili uświadamiam sobie, że to na nic – skoro nie ma zasilania, ten przycisk jest bezużyteczny.

Przez moment ogarnia mnie paraliżująca świadomość, że jestem tutaj całkiem sam. Keira leży obok, bezbronna, a ja muszę natychmiast działać, by sprowadzić pomoc. Nagle przypominam sobie o telefonie.

 – Telefon... gdzie on jest? – szepczę pod nosem, próbując przypomnieć sobie, gdzie go odłożyłem. Gorączkowo przeszukuję pościel i poduszki, a moje palce niemalże drżą, gdy próbuję go znaleźć.

Wreszcie natrafiam na znajomy kształt i od razu włączam latarkę. Strumień światła przecina ciemność, padając na Keirę i wilgotne plamy na pościeli. Przełykam ślinę, a serce bije mi mocniej – to naprawdę wody. Każdy drobny szczegół tej sytuacji uderza mnie z pełną siłą – nasza córeczka jest w drodze, szybciej niż się spodziewaliśmy, w środku zamieci, w ciemności i w miejscu, które teraz wydaje się tak bardzo odcięte od świata.

Czuję się rozdarty. Wszystko we mnie krzyczy, by nie opuszczać Keiry ani na moment, by być przy niej, trzymać ją za rękę i szeptać jej do ucha, że wszystko będzie dobrze. Ale wiem, że nie mogę czekać – muszę sprowadzić pomoc. Wzrokiem odnajduję drzwi i oświetlam sobie drogę telefonem. Z duszą na ramieniu, jeszcze raz zerkam na Keirę, upewniając się, że jest bezpieczna. Przypominam sobie, że dyżurka pielęgniarek jest niedaleko, tylko kilkanaście kroków stąd.

Oświetlając każdy krok, idę w stronę wyjścia, starając się poruszać jak najszybciej. Z każdym krokiem czuję, jak adrenalina pulsuje w moich żyłach, ale nie mogę sobie pozwolić na błędy. Nie teraz.

Podchodzę do biurka, w nadziei, że zobaczę tam kogoś, kto wytłumaczy mi, co się dzieje. Oświetlam stanowisko pielęgniarki, ale jest puste.

 – Do cholery, gdzie oni wszyscy są?! – wyrzucam z siebie, czując, jak narasta we mnie frustracja i niepokój.

Przełykam ślinę, próbując uspokoić oddech, i oświetlam przestrzeń wokół, szukając jakiegokolwiek śladu życia. Cisza w tej części korytarza staje się przytłaczająca. To prywatne skrzydło, ale obecność zawsze czuwającego personelu powinna być oczywistością – zwłaszcza przy takiej pogodzie. Normalnie nikogo tu nie ma, poza nami. Teraz jednak wydaje się, że cały świat za drzwiami sali stał się kompletnie opustoszały.

Ruszam przed siebie, serce wali jak oszalałe. W tle docierają do mnie tylko stłumione odgłosy wichury i sporadyczne sygnały karetek, które odbijają się echem. Tutaj, w korytarzu, panuje absolutna cisza. Każdy krok przybliża mnie do punktu, w którym nie widzę już drzwi do naszej sali, a myśl o oddaleniu się od Keiry coraz bardziej ściska mi żołądek. Walczę z narastającą paniką, która ściska gardło i powoduje, że czuję się na granicy mdłości.

Nagle, za rogiem, zauważam światło latarki poruszające się w moim kierunku, ale zanim zdążę cokolwiek zrobić, ktoś wpada na mnie z pełnym impetem. Zanim się orientuję, tracę równowagę, a mój telefon prawie wypada mi z ręki. Przez krótką chwilę walczę o utrzymanie się na nogach, ledwie łapiąc oddech.

– Przepraszam! – odzywa się głos, a ja w świetle latarki dostrzegam zaskoczoną twarz położnej która była do nas przydzielona. Oddycham głęboko, czując, jak napięcie powoli ustępuje.

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz