Rozdział 36

930 189 15
                                    


Wybiło 5 k gwiazdek. Mówiłam, że lubię okrągłe liczby? :)  

****************************************************

– To się, kurwa, nie dzieje naprawdę! – syczę, starając się opanować panikę. Przez ramię zerkam w stronę drzwi, wciąż bez śladu położnej, która miała wrócić w sekundę, a chyba poszła do sąsiedniego stanu po ten tlen. Przenoszę wzrok z powrotem na Keirę, a serce wali mi tak, że czuję je aż w skroniach. Główka dziecka wyłania się coraz bardziej, a świadomość, że jestem jedyną osobą mogącą coś zrobić, wywołuje mieszankę strachu i determinacji.

Adrenalina uderza we mnie jak prąd, zmuszając ciało do działania. Instynktownie, niemal bez namysłu, biorę telefon i ustawiam go tak, żeby światło padało na odpowiednie miejsce. Każdy mięsień w moim ciele jest spięty, ale w tej chwili nie ma czasu na wątpliwości. Blokuję nogę Keiry, uważając, żeby jej nie skrzywdzić, i ostrożnie wspinam się na łóżko. Klękam między jej nogami, gotów na to, co ma nastąpić.

Główka dziecka wyłania się całkowicie i, jakby z własnej woli, lekko się przekręca, jakby moje maleństwo już szukało miejsca w tym świecie. To widok, który równocześnie przeraża i fascynuje — w ułamku sekundy moje serce bije ze strachu i ogromnej miłości. Instynkt bierze górę; wyciągam ręce, choć wciąż niepewnie, jakbym bał się, że to zbyt kruche, zbyt delikatne. Moje palce dotykają tej maleńkiej główki, i czuję pod nimi wilgoć. Wtem po dłoni spływają ciepłe krople krwi.

W tej chwili do sali wpada położna, głośno łapiąc oddech, ale nawet nie zerkam w jej stronę — mój wzrok jest wciąż przyklejony do tej sceny przed sobą. To cud i chaos, życie i strach, wszystko naraz.

Kątem oka widzę, jak położna ustawia wózek i wyciąga z niego butlę z tlenem oraz zestaw rurek.

– Naprawdę nie można było szybciej? – wybucham zniecierpliwiony, odwracając się do niej. Cała ta sytuacja mnie przerasta. – Ona już prawie się urodziła, a ja nie wiem, co robić!

– Spokojnie – mówi położna, zachowując pełną koncentrację. – To wyjątkowo szybki poród, rzadko kiedy wszystko dzieje się aż tak szybko.

– Oczywiście, musiało trafić na nas, w samym środku zamieci i bez prądu! – szepczę, próbując zapanować nad emocjami.

– Proszę powoli się przesunąć, zamienimy się – mówi, a ja ostrożnie zaczynam wycofywać się z łóżka, ale zanim udaje mi się na dobre odsunąć się i przekazać pałeczkę, ramiona mojej córki wysuwają się momentalnie a za nimi już całe ciałko. W tej chwili trzymam w dłoniach nasze dziecko a ja jestem kompletnie tym oszołomiony. Maleństwo jest ciche i nieruchome. A przecież powinno płakać, prawda?

– Proszę mi ją podać, delikatnie – mówi położna stanowczym, ale łagodnym tonem. – Musimy uważać na pępowinę. – Ostrożnie przejmuje ode mnie maleństwo, a ja nie mogę zapanować nad chaosem emocji, które czuję.

– Dlaczego ona nie płacze? – pytam, przerażony, z sercem bijącym jak szalone, gdy położna zaczyna owijać malutkie ciało w ciepły koc i sprawdza drogi oddechowe.

– Bo nie musi. Proszę zobaczyć, oddycha. – Nachyla się, a ja widzę delikatne uniesienia jej klatki piersiowej. Ulgą spływa po mnie niczym fala, a z oczu napływają mi łzy. Próbuję się nie rozpłakać, ale wszystko we mnie aż drży od emocji.

– Ale jeszcze nie czas na łzy, tatusiu – mówi położna, patrząc mi w oczy z uśmiechem pełnym ciepła. – Teraz przed nami najtrudniejsza część. Musimy zadbać o to, żeby była bezpieczna i ciepła, dopóki nie dotrze do nas inkubator z górnego piętra. W tej chwili to jedyne, co możemy zrobić.

– Inkubator? Nie mają tu żadnego? Nie są na prąd? – pytam z przestrachem.

– Wszystkie są piętro wyżej. Mają akumulatory. Zespół już po niego idzie, ale będą musieli schodzić z nim po schodach. Na razie musimy zadbać o małą tutaj. Proszę umyć ręce z krwi i zdjąć koszulkę.

Szybko doprowadzam się do porządku i zdejmuję koszulkę, czując pod skórą narastające napięcie. Ale i podekscytowanie.

– Proszę usiąść blisko żony. Utrzymamy pępowinę jak najdłużej – mówi położna, przenosząc maleństwo na moją nagą klatkę piersiową, by jej ciałko miało kontakt ze skórą. Czułe ciepło koca, którym nas okrywa, łagodzi również trochę moje zdenerwowanie. Zakłada małej rurki do noska i podłącza butlę z tlenem, patrząc na mnie uspokajającym wzrokiem.

– Pomożemy jej przy pierwszych oddechach – tłumaczy – Jak na trzydziesty drugi tydzień, radzi sobie bardzo dobrze. Wygląda na to, że podane wcześniej sterydy przyniosły efekt.

– Muszę zająć się teraz pańską żoną – kontynuuje, choć w jej głosie słychać lekką nerwowość. – Nie widzę krwawienia, ale muszę jej pomóc urodzić łożysko. O ile natura sprawia, że dziecko potrafi przyjść na świat bez większego parcia, o tyle z łożyskiem jest trudniej.

Wciąż trzymam moją malutką w ramionach, czując jak jej drobne ciało delikatnie się porusza. Drugą ręką szukam dłoni Keiry, próbując poczuć choć odrobinę więzi, by nie być tak całkowicie zagubionym w tej sytuacji.

– Czy taki ból nie powinien obudzić Keiry? – pytam cicho, chociaż nie wiem, czy to jest pytanie, na które chcę poznać odpowiedź.

Położna patrzy na mnie z powagą i wzrusza ramionami.

– Mózg człowieka to wielka zagadka. Bez monitorów nie możemy ocenić, czy pani żona czuje ból. Na szczęście poród przebiegł sprawnie i bez konieczności cesarskiego cięcia, co jest zdrowsze zarówno dla matki, jak i dla dziecka.

Przyglądam się, jak położna uważnie bada moją żonę. Delikatnie, lecz stanowczo naciska jej brzuch kilka razy, jakby szukała czegoś ukrytego pod powierzchnią skóry. Potem nachyla się, z lekkim zmarszczeniem na czole, skupiona, obserwując każdy szczegół.

– Czy wszystko w porządku z moją żoną? – pytam, a moje serce bije jak szalone. Mam wrażenie, że zaraz pęknie z tego napięcia, zanim ktoś w końcu wyjaśni mi, co się dzieje.

Położna podnosi na mnie spojrzenie, pełne spokoju, choć widzę w jej oczach nieznaczne napięcie, jakby rozumiała mój niepokój i próbowała go ukoić.

– W obecnych warunkach, mogę powiedzieć, że tak – odpowiada łagodnym, uspokajającym głosem. – Łożysko wyszło całkowicie – wskazuje latarką na ciemną tkankę, z której wychodzi pępowina, delikatnie lśniąca w świetle. – Nie ma dużego krwawienia ani pęknięć. To był piękny poród, szczególnie biorąc pod uwagę tak nietypowe okoliczności.

Oddycham z ulgą, ale zaraz znów moje myśli biegną ku naszej córce. Zastanawiam się, czy z nią na pewno wszystko jest dobrze. Gdy patrzę na ten drobny, kruchy cud, który mieści się w dłoniach, trudno uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.

– Myśli pani, że z małą też wszystko jest okej? – pytam, przesuwając delikatnie rękę po jej malutkich pleckach, czując pod palcami delikatne, niepewne ruchy jej ciała.

Położna uśmiecha się ciepło, obserwując naszą reakcję na pierwszy kontakt z maleństwem.

– Oddycha samodzielnie, a to najważniejsze – mówi z pewnością w głosie. – Gdy przyjdzie zespół medyczny, przeprowadzimy dokładniejsze badania. Ale z mojej szybkiej oceny – w tych prowizorycznych warunkach – mała, jak na wcześniaka, wypada wysoko w skali Apgar. To dobry znak.

Spoglądam na nią z wdzięcznością, choć nie do końca potrafię opanować emocje. Wciąż widzę, jak delikatne i kruche jest nasze dziecko. Pochylam się, by lepiej przyjrzeć się jej maleńkiej twarzyczce, drobnym dłoniom, tak doskonałym w każdym calu.

– Jest taka maleńka – szepczę, niemal bojąc się, że mój głos może ją przestraszyć.

**********************************

Love :)

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz