Rozdział 38

1.4K 196 21
                                    


Przez sen dotarł do mnie znajomy głos Thomasa.

– Nie mam pojęcia, po co kazałeś mi przywieźć te bluzy! – wyrzucał z siebie półszeptem, który i tak nie miał szans pozostać niezauważony. – Śnieg może i spadł, ale bez przesady. W szpitalu jest aż za ciepło!

Po chwili usłyszałem ciche

– O, przepraszam, pomyliłem salę – i subtelny dźwięk zamykanych drzwi.

Z trudem uchyliłem powieki, czując się, jakbym zasnął ledwie pięć minut temu. Byłem kompletnie zmęczony, zbyt wyczerpany, by zastanawiać się, co znowu wykombinował ten idiota. Nie spałem prawie całą noc, nasłuchując dźwięków, pełen obaw, że nie usłyszę budzika albo przegapię moment, gdyby mała zaczęła płakać.

Skrzywiłem się, wiedząc, że to klasyczny błąd nowicjusza. Przecież czytałem mnóstwo poradników, które zgodnie powtarzały: „Śpij, kiedy dziecko śpi". Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Choć wyobrażałem sobie, że będzie to prostsze, w rzeczywistości nie potrafiłem się wyciszyć i zamknąć oczu na dłużej. Każdy szmer budził we mnie czujność, jakbym nagle sam stał się niezawodnym systemem alarmowym.

– Nie no dobrze – słyszę Thomasa ponownie, gdy wchodzi do sali, wyraźnie poirytowany. – A dokoptowali wam kogoś? Ta zamieć była okropna, w całym szpitalu pełno ludzi, ale żeby aż tak, że nawet do prywatnych sal dokładali lokatorów? I gdzie mama tego dziecka?

Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę, że ten człowiek jest prawnikiem. Zadawałem sobie to pytanie już chyba milion razy, ale odpowiedzi od niebios wciąż brak. Opuszczam rękę z oczu i z trudem unoszę się na łokciach, walcząc z oślepiającym światłem w pokoju.

– Stało samo na korytarzu, więc je wziąłem – mówię z całkowitą powagą, nawet brwi mi nie drgną. – Jedno, dwoje – co za różnica? Przecież dzieci w grupie lepiej się chowają.

Thomas patrzy na mnie osłupiały, jakbym właśnie przyznał się do największej zbrodni. Przewraca oczami i zaczyna kręcić głową.

– Michael, może lepiej odstawmy je tam, gdzie było – mówi tonem wyraźnie pełnym obaw. – Porwanie dziecka to przestępstwo federalne, zagrożone surowym więzieniem. Nawet przy załamaniu nerwowym, nie ma mowy, żebym cię wybronił. To poważna sprawa.

Chyba naprawdę myśli, że postradałem zmysły, co tylko pogłębia moje rozbawienie. Podchodzę do inkubatora, wkładam dłoń do środka i delikatnie gładząc moją córeczkę po główce, uśmiecham się, gdy łapie mnie za palec swoją maleńką rączką.

– Nikt jej nie szukał – mówię, tłumiąc śmiech, który próbuje się wydostać. – A ty, mistrzu prawa, na pewno wiesz, jak załatwić jakieś lewe papiery. Przecież masz swoje znajomości.

Thomas wygląda, jakby zobaczył ducha. Zaczyna przechadzać się po sali, kręcąc głową i przeczesując włosy rękami, jakby próbował znaleźć jakiekolwiek logiczne wytłumaczenie.

– Wiedziałem, że w końcu to nastąpi – mówi dramatycznie, jakby przemawiał na sali sądowej. – Za dużo tragedii w zbyt krótkim czasie. Działasz pod wpływem emocji, Michael, ale proszę cię, na Boga, odprowadźmy to dziecko na miejsce! Zaraz urodzi się twoje, będziesz miał własne dziecko do kochania. To nie kot – mówi z wyraźną paniką – nie możesz sobie tak po prostu przygarnąć dziecka!

I wtedy nie wytrzymuję. Wybucham dzikim śmiechem, aż łzy napływają mi do oczu i zaczynam się zapowietrzać. Thomas patrzy na mnie z wyraźnym przerażeniem, niepewny, czy się śmiać, czy wzywać pomoc.

– On naprawdę zwariował – mruczy pod nosem.

Kiedy już w końcu udaje mi się opanować, spoglądam na Thomasa, który wygląda, jakby przeżywał emocjonalny rollercoaster.

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz